Od kiedy pamiętam moim ulubionym rodzajem ptaków były sowy. Wydawały mi się niezwykle skryte i niedostępne. Pamiętam to uczucie, gdy pierwszy raz w życiu zobaczyłem puszczyka przelatującego o zmierzchu wśród drzew. Od tego czasu zacząłem mieć obsesję na punkcie sów. Szukałem ich w dzień i w nocy – z lepszym lub gorszym skutkiem.

Kilka lat później, kiedy miałem już swój aparat fotograficzny, bardzo chciałem zrobić zdjęcie nocnego łowcy. Chodziłem w miejsca, gdzie wcześniej widywałem sowy - do parków, na cmentarze. Jednak nigdy nie udawało mi się zrobić im dobrego zdjęcia, ponieważ albo siedziały bardzo wysoko, albo były tak schowane w gałęziach, że ledwo je było widać.

sowa uszatka 1 20150823 1486962884
Uszatka zwyczajna (Asio otus) © Mateusz Piesiak

Zimą 2011 roku pojechałem na ferie zimowe do Austrii na narty. Oczywiście wziąłem ze sobą aparat, w końcu nie samymi nartami człowiek żyje. W pewien mroźny, pochmurny dzień, udałem się z aparatem na obchód okolicy. Oprócz malowniczych krajobrazów szukałem ptasich mieszkańców tego regionu. Po kilkugodzinnej wędrówce nie miałem niestety żadnego zdjęcia ptaka. Wracając do domu, szedłem przez mały park. Jakie było moje zdziwienie, gdy na jednym ze świerków zobaczyłem uszatkę! Niestety siedziała bardzo wysoko wśród gęstych gałęzi. Na zdjęcie inne niż dokumentacyjne nie było szans. W trakcie fotografowania sowy spostrzegłem drugą, siedzącą nieco niżej i w pięknie odsłoniętym miejscu. Wszystko super, tylko i tak była za wysoko, bo gdy ją fotografowałem, w tle było pochmurne, białe niebo, które niekorzystnie prezentowało się na zdjęciu. Zacząłem zastanawiać się, w jaki sposób mogę polepszyć perspektywę. Szczęśliwym trafem w pobliżu była ławeczka. Nie namyślając się długo, ostrożnie stanąłem na niej i przyłożyłem aparat do oka. Mimo, że byłem wyżej, za uszatką nadal przeważało niebo, choć już mało brakowało do idealnego tła. Postanowiłem stanąć na oparciu ławki – perspektywa wreszcie powinna być ok. Był tylko jeden problem, oparcie było całe oblodzone, a w pobliżu ławki nie było żadnej rzeczy, której mógłbym się przytrzymać. Żałowałem wówczas, że nie wziąłem ze sobą statywu! W tym momencie zza chmur wyszło słońce i oblało uszatkę złotą poświatą. To przeważyło szalę, zaryzykowałem. Wszedłem na grzbiet ławki i balansując na krawędzi przyłożyłem aparat do oka. Tło było idealne! Sowa wyglądała w tym otoczeniu jak w tajemniczej krainie. Zacząłem robić zdjęcia. Eksperymentowałem z ustawieniami i kadrem. Słońce było już bardzo nisko nad horyzontem. Pięknie oświetlało sowę i tworzyło ciekawy kontrast pomiędzy oszronionymi gałęźmi świerka, a ciepłymi kolorami ptaka. To było to! Fotografowałem do czasu, aż świerk pogrążył się w głębokim cieniu, a uszatki bezszelestnie wyleciały na nocne łowy.

Gdy byłem pochłonięty fotografowaniem, nawet nie zauważyłem, że moje ręce całe skostniały, a palce przybrały siny kolor. Dopiero kiedy wróciłem do domu, do ciepła, odmrożenia dały o sobie znać. Nie narzekałem, bo spotkanie z uszatkami wynagradzało wszelkie niedogodności. Po wgraniu zdjęć na komputer okazało się że tylko kilka z kilkuset zdjęć jest nieporuszone (trudno się dziwić zważając na warunki, w których przyszło mi fotografować). Byłem bardzo szczęśliwy, że udało mi się zrobić dobre zdjęcie sowy, a tym samym spełnić swoje fotograficzne marzenie.

Jako ciekawostkę mogę dodać, że powyższe zdjęcie wysłałem także na wcześniejszą edycję konkursu Wildlife Photographer of the Year (2011), lecz nie zajęło ono żadnego miejsca. 2 lata później znowu postanowiłem je wysłać, licząc, że może szczęśliwym trafem zostanie zauważone. Jakie było moje niedowierzanie i szczęście, gdy pewnego dnia otrzymałem maila z Londynu z informacją, że zdjęcie uszatki zajęło I miejsce w WPY 2013 w kategorii 15-17 lat :)