Trzepotała skrzydłami w zawisie nad poboczem ruchliwej drogi wypatrując gryzoni. Nornice co chwilę przebiegały wśród wyschniętych traw, wbiegały na nasyp i równie szybko znikały w dziurach. Wahnięcie w prawo, w lewo, powrót do zawisu. Nieostrożny gryzoń zdecydował się przebiec wstęgę asfaltu. Szybkie nurkowanie. Na szybie dużego samochodu pacnięcie i kilka drobnych piórek sklejonych kroplą krwi, kierowca pewnie ledwo zauważył. Po żwirowym poboczu potoczyła się pierzasta kulka. Stefan wracał ze sklepu prowadząc rower z zakupami, zobaczył leżącego ptaka, pochylił się i delikatnie podniósł dającą oznaki życia pustułkę, obejrzał, wyprostował przybrudzone, potargane, skrzydła, położył delikatnie ptaka na wierzchu koszyka z zakupami mrucząc coś pod nosem. W domu założył okulary i w świetle żarówki delikatnie sprawdzał skrzydła, oglądał małe ciałko. Nie jest źle, mruknął do siebie, układając ptaka w jednej z klatek.
Pustułka (Falco tinnunculus) | © Bogusław Kotlarz |
Przeraźliwy krzyk bitego dziecka przerwał sielankę popołudnia. Mały chłopiec uciekał przez ogród nie zważając na kolce agrestu, na rosnące pod płotem pokrzywy. Za nim zataczając się biegł ojciec wymachując wojskowym pasem. Brak deski w płocie uratował chłopca przed kolejnym razem. Stefan miał dużo zajęć, mieszkał sam. Po pracy doglądał swoje gospodarstwo, porządkował troszczył się o dom i kilku nieszczęśników, jak mawiał. Był młody dzik wyjęty z drucianej pętli, która zostawiła mu trudno gojącą się ranę na pysku, był koziołek z jednym okiem, kilka klatek z ptakami i Karol, kruk w wolierze. Chłopiec schował się pod deskami, skulony siedział pochlipując, bał się, bolało.
Stefan idąc do ptaków zauważył wystraszonego dzieciaka, zatrzymał się popatrzył i poszedł do klatek. Wracając znów się zatrzymał i powiedział „choć, zjesz coś?” Dzieciak wygramolił się spod desek i bez słowa poszedł za nim. Na stole z grubo heblowanych desek w świetle schyłku dnia pojawił się chleb i pęto suszonej kiełbasy - jedz powiedział, jedz zaraz zrobię herbatę. Dzieciak patrzył wielkimi oczami - jedz mówię, nie bój się. Stefan nie miał dzieci, nie miał rodziny, tak wyszło, gdzieś w wichrach losu pogubiła się, został sam. Z przyjemnością patrzył jak pożywienie znikało w umorusanej buzi. Wiesz możesz tu przychodzić kiedy zechcesz, nikomu nie powiem.
Pustułka (Falco tinnunculus) | © Bogusław Kotlarz |
Pustułka dochodziła do siebie w kącie klatki poruszając co chwilę obandażowanym skrzydłem. Minęło kilka dni. Przez dziurę w płocie przyszedł dzieciak, patrzył długo, zastanawiał się widząc Stefana rąbiącego drwa na opał. No chodź, dobrze że jesteś, idę karmić ptaki, chodź, powiedział odkładając wbitą w rozszczepione polano siekierę. Pustułka na widok nieznajomego poruszyła się z niepokojem i cofnęła w kąt. Stefan otworzył klatkę wziął ptaka na rękawicę i pokazał dziecku. Patrz piękna jest, boi się. Dzieciak z wahaniem wyciągnął rękę by pogłaskać i cofnął ja szybko w obawie przed dziobem i szponami. Pustułka wróciła do klatki. Stefan po kolei karmił ptaki, nasypał dzikowi, przyniósł siana koziołkowi. Dzieciak towarzyszył przy tych zajęciach, odchodząc powiedział: "fajny ten ptak jutro też przyjdę". Stefan patrzył, jak chłopiec przechodzi przez dziurę w płocie do siebie.
Skrzydło pustułki wydobrzało, przyzwyczaiła się do codziennych odwiedzin chłopca, przynosił jej smakołyki. Jakiś mały kawałek mięsa, kosztem własnego obiadu, zabrany pod nieuwagę mamy. Stefan wiele lat opiekował się nieszczęśnikami jednak pierwszy raz bał się dnia kiedy będzie trzeba wrócić przyrodzie ptaka. Już nie mieszkała w klatce, w obszernej wolierze ćwiczyła uszkodzone skrzydło, przelatywała z konara na konar drzew postawionych w rogach woliery, nawoływała. Wiesz, ona już chce wrócić do siebie, powiedział któregoś dnia do chłopca. W niedzielę rano mgła spowijała okolicę, tylko wieża kościoła wystawała ponad zawoalowaną krainę. Chłopiec przyszedł jak zwykle. Do płotu prowadziła wydeptana ścieżka, minął dom, szopę z narzędziami, stanął i patrzył, ptak poruszył się niespokojnie w głębi woliery.
Pustułka (Falco tinnunculus) |
© Grzegorz Sawko |
Stefan widząc chłopca nałożył kurtkę, zszedł po skrzypiących schodach z poddasza drewnianego domu, podszedł do dzieciaka. Chyba wypuścimy ją dzisiaj, powiedział stając obok. Powoli zakładał rękawicę, powoli otwierał wolierę. Dzieciak patrzył bez słowa. Za miastem było ciszej, samochody przemykały obok z szumem, zjechali z asfaltu. Piaszczysta droga prowadziła w zagospodarowane przez rolników pola, w miejsce niedaleko leśnego parkingu gdzie znalazł poturbowanego ptaka. Równe rzędy roślin prowadziły do lasu otoczonego pasmem łąk i zdziczałych zarośli. Zatrzymali się przy pierwszych brzozach, spracowany samochód zaskrzypiał w przechyle na poboczu. Stefan założył chłopcu na rękę wielką rękawicę, delikatnie posadził mu na niej ptaka. Dzieciak patrzył bez słowa, pustułka siedziała spokojnie z kapturem na oczach. Podeszli na skraj polany. Zdejmę jej kaptur a ty pozwolisz jej odlecieć.
Chłopiec odwrócił się i podszedł wolno na skraj zarośli, czując zaciskające się na palcu szpony. Stefan zdjął kaptur ptakowi, dzieciak patrzył podziwiając z bliska upierzenie, bystre spojrzenie, szpony sokoła i po chwili jakby nie chcący, odruchowo poruszył ramieniem. Ptak poderwał się do lotu, zniżył nad łąką wzniósł się i zniknął zaraz pośród pobliskich drzew. Stali przez jakiś czas bez słowa, patrząc za ptakiem. Stefan przytulił chłopca. Zrobiłeś coś niezwykłego, powiedział, oddałeś mu coś co było najcenniejsze, wszystko co miał - wolność.