interwalometr 1 20150829 1246539691
Uszatka zwyczajna
(Asio otus)
© Grzegorz Wróblewski

Mam to wielkie szczęście, że mieszkam na spokojnej, wielkopolskiej wsi, otoczonej polami, łąkami i lasami. Nie muszę się też martwić, że ktoś wścibski będzie zaglądał do okna, bo dom najbliższego sąsiada leży około 300 m dalej. Co prawda w razie „w” nie ma od kogo pożyczyć choćby soli, ale akurat do tego można się jakoś przyzwyczaić… W zamian za to, wokół domu przez cały rok przebywa pełno przeróżnych ptaków, które z rodziną lubimy obserwować (choć muszę uczciwie przyznać, że harce dymówek na okiennym parapecie o piątej rano lub walka wróbli o atrakcyjne miejsce do budowy gniazda w szczelinie pod rynną, potrafią zirytować). Nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałem i nie liczyłem gatunków, które mam pod nosem, ale jak tak teraz o tym myślę, no to powstałaby z tego całkiem spora lista, sam jestem zaskoczony! Wspomnę tylko o bocianie, który założył gniazdo na pobliskim słupie energetycznym i każdej wiosny z niecierpliwością wypatrujemy jego przylotu, trzciniaku, kurce wodnej i łysce, które zasiedliły mały, zarastający stawek. Nie mogłem w to uwierzyć, ale po ponad 10 latach nieobecności na łąki wróciły czajki i nawet zeszłej wiosny szczęśliwie wyprowadziły lęg. Pliszki, kopciuszki, sikory, gąsiorki, potrzosy, pokląskwy, rudziki, makolągwy, raniuszki, szpaki, mazurki, pokrzewki… Można by długo wymieniać, ale przecież nie o tym miało być to opowiadanko! No dobrze, spróbuję zacząć jeszcze raz…

Nie ma chyba fotografa przyrody, którego nie intrygowałyby sowy. To wyjątkowa grupa ptaków, otoczona aurą tajemniczości poprzez swój skryty, nocny tryb życia, oraz nieliczne występowanie. Z pewnością każdy chciałby ujrzeć te przepiękne ptaki przez wizjer swego aparatu, ale nie jest to takie łatwe. Wie o tym każdy, kto zmierzył się z tematem. Jest jednak coś, co znacznie zwiększy nasze szanse na wykonanie dobrego zdjęcia sowy. Po pierwsze trzeba być upartym, a po drugie… szczęście, moi drodzy! A jak to było w moim przypadku, no to kto chce, niech czyta.

interwalometr 2 20150829 2050281691
Uszatka zwyczajna (Asio otus) © Grzegorz Wróblewski

Zanim na dobre zaczną się wiosenne przeloty ptaków i w poszukiwaniu fotograficznych tematów zacznę wyjeżdżać w teren, uwielbiam w chłodne, marcowe wieczory wymykać się z domu, aby posłuchać godowych nawoływań uszatek. Bo uszatki, o czym zapomniałem wspomnieć powyżej, to nr 1 na liście ptaków, które „mieszkają” w pobliżu mojego domu. Tak właściwie to są moje całkiem dobre sąsiadki. Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu, kiedy z pobliskiego lasu w czerwcowe wieczory zaczęły dochodzić dziwne popiskiwania, które było doskonale słychać nawet z tarasu. Oczywiście natychmiast zacząłem obserwację terenu i okazało się, że są to odgłosy młodych uszatek. Wielokrotnie miałem możliwość obserwacji, jak przesiadywały wysoko w koronach drzew, czasami nawet widywałem dorosłe ptaki. Wtedy jeszcze nie zajmowałem się fotografią i wszystko kończyło się na podglądaniu ich życia przez lornetkę. Wreszcie, po kilku latach, pożyczonym od brata Canonem z manualnym obiektywem 70-210 mm, udało mi się zrobić kilka ujęć młodej uszatki. Te fotografie, wykonane jeszcze na zwykłym negatywie, przez długi czas były moimi najlepszymi zdjęciami przyrody. Trzeba jednak dodać, że zużyłem wtedy 3 rolki po 36 klatek, z czego tylko kilka nadawało się w ogóle do pokazania.

interwalometr 3 20150829 1464765895
Uszatka zwyczajna (Asio otus) © Grzegorz Wróblewski

Na następne takie spotkanie musiałem czekać znowu kilka lat. Moje sowy wyprowadzały lęgi dość nieregularnie, czasami z dłuższymi przerwami i kiedy już traciłem nadzieję, okazywało się, że jednak wracały. Lecz pewnej zimy leśnicy wycięli las, który był rewirem lęgowym uszatek i wtedy byłem przekonany, że to już koniec. Nie zaprzestałem jednak marcowych nasłuchiwań, bo – jak wiadomo – nadzieja umiera ostatnia. I stało się! Przed dwoma laty znowu usłyszałem charakterystyczne, monotonnie powtarzane „bu”. Tym razem odgłosy dochodziły z ostatniego w okolicy sosnowego starodrzewia, dosłownie 150 m od domu. Prawie codzienne nocne obserwacje pozwoliły mi na usłyszenie chyba wszystkich odgłosów uszatek, łącznie z „klaskaniem” skrzydłami w czasie lotu godowego. Wkrótce też odnalazłem gniazdo, umiejscowione w koronie wysokiej sosny, które w poprzednich latach zasiedlały wrony. Sowy musiały chyba stoczyć zaciętą walkę o gniazdo, bo pewnego razu w pobliżu znalazłem martwą wronę, ale może to tylko przypadek. W czasie wysiadywania jaj nie niepokoiłem moich uszatek i z niecierpliwością czekałem na pierwsze popiskiwania piskląt, które – zgodnie z oczekiwaniami – nastąpiło gdzieś w połowie czerwca. Wizyty w „uszatkowym” lesie stały się moją codziennością, niestety, bez większych rezultatów. Owszem, widywałem moje bohaterki, lecz zawsze wysoko w koronach sosen, poza tym za każdym razem na innymi drzewie. Czasami maskowały się tak dokładnie, że w ogóle nie udawało mi się ich odnaleźć. Powoli zaczynałem sobie odpuszczać, nie wierząc, że jestem w stanie cokolwiek zdziałać. Ale pewnego razu przypadkowo przechodziłem koło tego lasku, wcale nie myśląc o sowach – bardziej interesowało mnie to, czy siano na pobliskiej łące jest już gotowe do zbioru. I wtedy niespodziewanie spłoszyłem jedną z sów siedzącą nisko nad ziemią, wśród listowia młodej brzózki. Następnego dnia sytuacja się powtórzyła, tym razem zdążyłem zaobserwować miejsce, z którego ptak odleciał. Okazało się, że pod drzewkiem była cała sterta wypluwek, uszatka (najprawdopodobniej samiec) musiała więc tam siadać od dłuższego czasu.

interwalometr 4 20150829 1610471824
Uszatka zwyczajna
(Asio otus)
© Grzegorz Wróblewski

Prawdopodobnie nie raz przechodziłem koło tego miejsca, w ogóle nie zauważając siedzącej nisko sowy. Świetnie, tylko co dalej?! Jak zwykle w takich sytuacjach, musiałem się przespać z tematem. Po przeanalizowaniu różnych opcji, do głowy przyszło mi coś szczególnego – interwałometr. Szczerze mówiąc, miałem dość mgliste pojęcie o tym, jak tego cudu techniki się używa, na ale przecież od czego mamy instrukcję obsługi aparatu. Jeszcze tego samego wieczoru nauczyłem się niełatwej sztuki ustawiania wszystkich potrzebnych funkcji w moim Nikonie i około północy byłem gotowy wyruszyć w teren, aby ustawić sprzęt. Wykombinowałem sobie, że w nocy sowy będą polować na gryzonie, więc nie będę ich wtedy niepotrzebnie płoszyć. Ustawiłem wyzwalanie migawki od 4 do 9 rano, w odstępach 2 minut, manualne ustawienie ostrości, priorytet przesłony. Po wpięciu aparatu w głowicę i ustawieniu statywu, wszystko szczelnie okryłem folią (zanosiło się na deszcz) i dodatkowo zamaskowałem siatką i brzozowymi gałęziami. Gotowe! Teraz można iść spokojnie spać i czekać na ranek. Zdjęcia zrobią się same...

Oj, to była raczej nieprzespana noc! Dopiero leżąc w łóżku, pomyślałem, że ja chyba zwariowałem! Trzeba być stukniętym, aby warty sporo pieniędzy sprzęt zostawiać w nocy w lesie, bez – choćby tylko wzrokowej – opieki. Przecież wszystko mogło się zdarzyć! Czy jakiekolwiek zdjęcia są tego warte? – całą noc zadawałem sobie to pytanie, jednak wytrzymałem. Dopiero o 7 rano, z drżeniem serca, udałem się po sprzęt. Dochodząc do miejsca, w pierwszej chwili zwątpiłem – w nocy wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Okazało się, iż tak zamaskowałem statyw, że nie mogłem go odnaleźć. Na szczęście był na swoim miejscu… Niestety, po szybkim przejrzeniu zarejestrowanych klatek, okazało się, że tego ranka uszatka nie usiadła na swojej gałęzi. Kompletna klapa! Niezrażony jednak niepowodzeniami, dalej odwiedzałem „uszatkowy” lasek. Trzeba być upartym – powtarzałem sobie w myślach, w głębi duszy licząc jeszcze na łut szczęścia. No i stało się – pewnego popołudnia, kiedy szukałem sów w koronach drzew, nagle stanąłem jak wryty – 5 m przede mną, na gałęzi młodego dąbka spokojnie siedziała uszatka, jak gdyby nigdy nic. Wydawało się, że śpi, ale oczywiście to tylko pozory, doskonale mnie widziała, tylko udawała. W pierwszej chwili ogarnęła mnie panika i złość na siebie – takie spotkanie, a przy aparacie ciemny zoom 70-300!!! Co robić!? Przyjąłem strategię sowy i tak jak ona udałem, że też jej nie widzę, spokojnie przeszedłem dalej, by za chwilę pędzić do domu, żeby zmienić obiektyw – może nie odleci?

interwalometr 5 20150829 1349513349
Uszatka zwyczajna (Asio otus) © Grzegorz Wróblewski

Nie mogłem w to uwierzyć, ale gdy wróciłem po kilkunastu minutach, wciąż tam siedziała. Co ciekawe, dalej kompletnie mnie ignorowała – mogłem robić zdjęcia bez ustanku, w pionie, poziomie, sprawdzając różne ustawienia ekspozycji. Nie zmniejszałem jednak dystansu, który widocznie był dla mojej bohaterki bezpieczny. W końcu zdecydowałem się na mały eksperyment – zacząłem obchodzić drzewo na którym siedziała, wyzwalając migawkę za pomocą pilota. To także nie zrobiło na niej większego wrażenia, obracała tylko głową i podążała za mną wzrokiem. Kiedy skończyło się miejsce na karcie, dałem już jej spokój. To niesamowite, ale gdy odchodziłem, wciąż siedziała na swoim miejscu. Tego spotkania nie zapomnę do końca życia, tym bardziej, że – przynajmniej na razie – więcej się nie powtórzyło. Owszem, zrobiłem jeszcze kilka innych ujęć wysoko w koronach drzew, ale to już nie to samo.

Poprzedniej wiosny uszatki odbywały toki, lecz lęgu nie wyprowadziły, być może za sprawką kuny, którą kilkakrotnie widziałem w pobliżu. Jak będzie w tym roku? Już niedługo się okaże. Za chwilę wyłączę komputer i żeby rozprostować kości przejdę się do „uszatkowego” lasku posłuchać, czy już są. A z interwalometrem na razie dam sobie spokój – to jak dla mnie zbyt stresujące zajęcie…