Szarzało już trochę, leniwe popołudnie stawało się w wieczorem. Lubię takie chwile, kiedy wszystko odbywa się w zwolnionym tempie. Wokół tlącego się w ogrodzie ogniska kilka krzesełek, ludzie kontemplujący spokój w zapachu grilla. Panie nasze piękne świergolące między sobą, patrzące z niesmakiem na swoich partnerów trzymających w dłoniach aluminiowe puszki. Siedziałem sobie spokojnie patrząc na ładny krajobraz, nudząc się trochę ich opowieściami z wojaży po supermarketach, uwagami na temat koleżanek. Na rogu oparcia krzesełka stojącego tuż obok w cieniu leszczyn zacieniających ogród, zobaczyłem niespodziewanie siadającego ptaka. Nie niepokoiło go to, że gwarno, że wokoło grilla jest ruch. Obserwowałem słuchając jednym uchem "niezwykle ważnych uwag", o tym że ten krem na usta jest lepszy gdzie indziej, a tamten jest zupełnie nie dobry... Na ruszcie skwierczało, roznosił się zapach grilowanego mięsa, patrzyłem ciągle na ptaka. Nie jestem dobry w rozpoznawaniu gatunków, ten ptak był czarny, coś jak kawka, bo na kruka był zbyt mały, zaglądał ciekawie patrząc na mnie. Nie ruszałem się, ptak sfrunął na stół, na sam róg, popatrzył wokoło, a po chwili porwał chipsa i odleciał w zieloną gęstwinę. Wrócił niedługo siadając znów na oparciu krzesła, rozglądnął się, sfrunął na stół i rozpoczął spacer pomiędzy talerzami, co chwilę patrząc na mnie. Towarzystwo w międzyczasie oddaliło się parę metrów w stronę grilla. Ptak chodził pomiędzy talerzami, zatrzymując się zerkał co chwilę na mnie jednym okiem, próbował resztek na stole. Siedziałem bez ruchu. Następnego dnia nie przyleciał, dzień później też, a później zaczął padać deszcz...
Pod namiotem ochraniającym stolik i kilka krzesełek znów usiadłem po kilku dniach. Siedząc samotnie na krześle z dokumentami na kolanach szukałem logiki w zawiłościach codziennego życia. Ptak nadleciał z gęstwiny leszczyn za plecami, usiadł na oparciu odsuniętego krzesła ogrodowego. Spojrzałem na niego. Na ramie krzesła zaciskały się dwie nogi, w lewej brakowało dwóch pazurów. Prawe oko jakieś zmącone, patrzył lewym przechylając głowę. Zaryzykowałem, położyłem na blacie stołu jedno ziarno orzecha laskowego, które akurat zajadałem i znieruchomiałem. Ptak długo sprawdzał, kręcił głową łypiąc na mnie zdrowym okiem, gotów w każdej chwili odlecieć. W końcu sfrunął na róg blatu zabrał orzecha i zniknął. Pojawił się znów po paru minutach, licząc na następne...
Na okolicznych polach czas płynął w rytmie pracy, ludzie schodzili z plaż, częściej zamykali drzwi swoich domów, krzesło pod namiotem pokrywało się kurzem i brudem, dawno mnie tu nie było. Zajechałem szarym mokrym dniem zza zakrętu po kostkowej drodze zmierzając do tego domu, popatrzyłem w kierunku ogrodu. Leszczyny bezlistne już nie dawały schronienia jak dawniej, nie ta pora. Zapomniałem o ptaku, nie myślałem o nim. W szarym świecie jesieni mało jest miejsca na radość. Wychodziłem wiele razy na ogród, któregoś dnia usiadłem jak dawniej na krześle pod namiotem osłaniającym od deszczu i słońca. Trochę rozkojarzony z opóźnieniem zobaczyłem ptaka, który pojawił się na oparciu krzesła, nie miał dwóch palców w lewej stopie. Nie miałem wtedy dla niego nic dobrego, odfrunął. Jadąc powoli wąską osiedlową drogą widziałem go później kilka razy. Szukał pożywienia przy betonowym krawężniku drogi i dziobem wyrzucał coś na jezdnię, innym razem siedział na krawędzi dachu śmietnika. Poprosiłem gospodarzy odjeżdżając, by na stole w ogrodzie pozostawiać jakieś smakołyki dla ptaków, bo zima idzie...
U nas dosypało śniegiem, drogę od domu znaczył chodnik wycięty szerokością łopaty, sople niszczyły rynny na budynkach. Tylko pluszcze dobrze sobie radziły znikając w niezamarzających szczelinach górskich potoków. Mało było ludzi spacerujących nad moją rzeką...
Znów nawijałem setki kilometrów na koła samochodu, w okolicy bieliło się od komunijnych strojów. Usiadłem na krześle w zaciszu leszczynowych zarośli pod namiotem z białego tworzywa, na krzesełku, jak dawniej. W rozgardiaszu domowego babskiego życia mnożyły się problemy. Komórki ćwierkały co chwilę, czekając na połączenie zawodziły znanym przebojem. Patrzyłem na ogród sąsiadów, tuż za siatką. Ptak pojawił się znienacka usiadł na oparciu krzesła, rozejrzał się, wskoczył na stół, popatrzył na mnie przechylając głowę. Nie miał dwóch palców w lewej stopie. Wstałem powoli i poszedłem do domu. Z plecaka w rogu pokoju za szafą wyjąłem torebkę z orzechową mieszanką, którą zabierałem na spacery po górach. Zbliżyłem się do stołu, ptak odfruną parę metrów dalej na płot sąsiadów kontrolując sytuację. Nasypałem na odleglejszy róg stołu parę orzechów i usiadłem na swoim krześle biorąc tym razem do rąk książkę dobrego autora. Po kilku minutach zachrobotały pazurki po blacie. Wybrał sobie coś i zaraz odfrunął. Roślinność wybuchała radością życia w cieple wiosny. Tuż obok w zaroślach były dwa niewielkie gniazda drozdowatych z kilkoma jajeczkami w każdym. Zacząłem obserwować ptaka przez lornetkę, Gdy zasiadałem na krześle przylatywał dość regularnie, licząc na pożywienie, nie wracał z niczym. Śledziłem jego lot. Któregoś dnia przez lornetkę wypatrzyłem na niedalekiej topoli gniazdo, do którego zmierzał niosąc w dziobie dżdżownicę. Wyprowadził troje młodych. Widziałem jak zachęcał je do opuszczenia gniazda, jak się starał. Jego Pani nigdy nie sfrunęła na blat stołu w ogrodzie. Bała się ludzi... Jesienią nie przyjechałem do tego domu, późniejszą wiosną też nie miałem okazji. Już kilka lat minęło od czasu gdy tam bywałem.
Będąc w dużym mieście oczekiwałem na swoją kolej w jednym z urzędów, a było to kilka godzin. Postanowiłem iść do parku. Alejkami spacerowali ludzie, inni z ponurymi minami spieszyli się niosąc teczki z niezwykle ważnymi dokumentami, rozmawiali przez komórki. Babcie z dzieciakami karmiły gołębie. Usiadłem na ławce w bocznej alejce. Za plecami ciągnęły się szacowne ceglane mury zabytku otoczone krzewami, spokój wieków, z rzadka ktoś tędy przechodził. Siedziałem na jednym końcu ławki w cieniu drzewa zastanawiając się jaki los zgotują mi urzędnicy. Ptak sfrunął gdzieś od strony murów, zaszeleścił w odpadkach przy koszu na śmieci, podniósł jakiś papierek i odrzucił, spojrzał na mnie bystrym wzrokiem. Zatęskniłem za krzesłem w ogrodzie daleko stąd...
Ludwik Krzeczkowski