Raniuszek
Raniuszek © Andrzej Rabiega

Nigdy o tym nie myślałem, ale właściwie, jak teraz się nad tym zastanawiam, to fotografia pociągała mnie odkąd sięgnę pamięcią. Mniej więcej w połowie szkoły podstawowej dostałem swój pierwszy aparat fotograficzny i była to Smiena 8M. W tamtych czasach nie było specjalnie wyboru i właściwie większość dzieciaków zaczynała od tego prostego, radzieckiego aparatu lub też jeszcze bardziej prymitywnego „Druha”. W szkole średniej kupiłem sobie pierwszą lustrzankę „Zenith”. Moje pstrykanie fotek długo jeszcze nie miało nic wspólnego z przyrodą, a co dopiero z ptakami, które wymagają jak wiecie sporo czasu i długich, raczej kosztownych obiektywów. Nie to, że byłem obojętny na uroki przyrody, ale ptaki zupełnie mnie nie interesowały w tamtym okresie.

Jak się okazało, do tego potrzebny był „impuls”. Tym impulsem było drzewo, a konkretnie starusieńka grusza, która rośnie do dzisiaj w naszym ogrodzie. Grusza z roku na rok ma coraz mniej owoców, niewiele liści, ale za to dużo suchych powykręcanych konarów, uwielbianych przez ptaki. Nowa pasja zaczęła się na początku zimy, kiedy to niespodziewanie nasze drzewo obsiadły ptaki, których nigdy przedtem nie widziałem a bardzo chciałem poznać tych nieznanych gości.

Żuraw
Żuraw © Andrzej Rabiega

Nie wiem czy dobrze pamiętam, ale były to chyba kwiczoły. I nagle okazało się, że w mieście nie tak znowu małym, nie tylko latają wróble, sikorki i gołębie. Od tamtego dnia, właściwie każdego ranka, przy porannej herbacie wyglądam przez okno wypatrując niespodziewanych przybyszy.

Wkrótce pojawiła się na parapecie „dyżurna” lornetka a na pobliskiej półce przybyło z czasem ptasich albumów i atlasów. „Ptasia choroba” okazała się zaraźliwa i choruje już na nią reszta domowników do tego stopnia, że pod ręką musi być na oknie zapasowa lornetka a długie majowe weekendy najchętniej spędzamy nad Biebrzą. Muszę się przyznać, że uwielbiam przeglądać ptasie fotografie i zawsze zazdrościłem tym, którzy mogą sobie pozwolić na setki godzin spędzonych w często w magicznych miejscach z dala od zgiełku miast, sam na sam z przyrodą, a po drugiej stronie obiektywu nagroda, często okupiona godzinami spędzonymi bez ruchu w błocie, mrozie czy też letnim skwarze. Często po godzinach czy nawet dniach poszukiwań i przygotowań.

Strzyżyk
Strzyżyk © Andrzej Rabiega

Konkurencja jest bardzo duża i rośnie z dnia na dzień. Przybywa pasjonatów, którzy robią naprawdę świetne ptasie foty :-). Sam biegam po krzakach z aparatem jak tylko czas pozwoli i wiem ile wysiłku i umiejętności kosztuje zrobienie „tego właściwego ujęcia” kolesia, który ma parę skrzydeł i zazwyczaj nie chce siedzieć w miejscu. No nie ma lekko, ale jak nie można z różnych względów sfocić ptaszka, którego by się chciało to można go sobie namalować :-)

I tu zaczyna się sedno sprawy. Bardziej od fotografii pociągało mnie jednak malowanie i Sztuki Piękne. Do tego stopnia, że ukończyłem ASP w Gdańsku na wydziale Malarstwa i Grafiki. Pomimo iż starałem się po studiach zajmować grafiką, to tęsknota za malarstwem gdzieś tam wciąż z tyłu głowy siedziała i myśl, że wypadałoby przeprosić się z pędzlami leżącymi gdzieś w głębokiej szufladzie wracała jak echo. Echo okazało się całkiem donośne. Po zakupie farbek, nowych pędzli, odbijało się dalej następne kilka lat, a zakupione „niezbędne” do malowania przybory spoczęły w głębokiej szufladzie. Mówią, że podobno z malowaniem jest jak z jazdą na rowerze, niby się nie zapomina, ale mimo to strach przed porażką był tak wielki, że powrót do malowania musiał jeszcze poczekać.

Podobno poszukiwanie mistrza nie ma specjalnego sensu. Mistrz pojawia się wtedy, gdy jesteś gotowy. Mój Mistrz pojawił się znienacka nie gdzie indziej, tylko na facebook-u w postaci genialnej akwareli w poście kogoś ze znajomych. Na szczęście „Mistrz” posiada profil na „fejsie” i na bieżąco publikuje swoje dzieła. Gdy odnalazłem w sieci film, na którym pokazujący w jaki sposób Alvaro Castagnet maluje swoje rewelacyjne akwarele pomyślałem, że trzeba w końcu spróbować.

Sikora uboga
Sikora uboga © Andrzej Rabiega

Pierwsza próba była porażką. To, co wydawało się tak proste i łatwe, okazało się na razie pieśnią przyszłości lub też, co bardziej prawdopodobne nieosiągalnym ideałem. Myśl, że może się uda choć trochę zbliżyć do ideału, co i tak byłoby wielkim osiągnięciem dodawała otuchy do dalszych prób. Kolejne moje podejścia do akwareli malowanej na wzór „Mistrza” nie napawały optymizmem. Postanowiłem trochę sobie odpuścić z malowaniem miejskiej architektury i ulicznego zgiełku tak jak robi to „Mistrz”, na rzecz czegoś znacznie prostszego i możliwego do opanowania na moim etapie artystycznego rozwoju. W końcu dzisiaj na Akademii Sztuk Pięknych nikt nie uczy już studentów malowania akwarelą, a szkoda, bo jest to szlachetna i dająca niesamowite możliwości wyrazu, ekspresji, ukazania koloru, technika, której opanowanie daje malarzowi dużo pewności siebie. Gdy umiesz malować akwarelą poradzisz sobie świetnie z każdą inną techniką. Nie uczą tego dzisiaj na ASP może dlatego, że jest to najtrudniejsza z technik malarskich, technika, która nie wybacza błędów.

Puchacz
Puchacz © Andrzej Rabiega

Źle położona plama, niewłaściwie postawiona kreska, czy też kiepsko dobrany kolor jest nie do poprawienia. No i chyba dlatego, nie każdy malarz, (nawet profesor) ma opanowane malowanie w tej technice. Połączenie pasji do obserwacji ptaków i chęć ich malowania okazało się bardzo dobrym pomysłem. Ptak jest obiektem stosunkowo prostym i bardzo wdzięcznym do malarskich wprawek.

Właściwie od pierwszego razu się udało i już tak pozostało do dzisiaj. Są podobno artyści, którzy potrafią namalować ptaka z pamięci! Ja niestety do nich nie należę. Do namalowania ptasiego modela długo się przygotowuję. Maluję oczywiście z fotografii. W moim archiwum mało jest ptaków, które by się nadawały do uwiecznienia. Zawsze im czegoś brakuje. A to nie taka poza, nie tak uchwycone światło jak bym sobie tego życzył, no i gatunków w prywatnym archiwum trochę mało.

Dlatego sporo czasu poświęcam na wyszukiwanie w „sieci” właściwych ptasich modeli w ciekawych do namalowania pozach. Początkowo malowałem „z marszu” bez szkicowania. Ale czasem okazało się, że strzyżyk na przykład ma za długi dziób a raniuszek za długi ogon i nie zawsze kompozycja na kartce była trafiona, a poprawić się już nie da.

Teraz przed położeniem pierwszej plamy szkicuję przynajmniej kontury modela, aby proporcje wszystkich części ptasiego ciała były zachowane, a cienkie ledwo widoczne kreski ołówka wyznaczają granicę do jakiej może urosnąć dziób lub ogon. Moje akwarelowe ptaki powstają zaledwie od dwóch lat. Pierwsze cztery zawisły w salonie na ścianie.

Kszyk
Kszyk © Andrzej Rabiega

Przy jakimś spotkaniu znajoma zapytała czy nie namalowałbym jakiegoś ptaszka na prezent dla jej męża. Czemu nie! Potem ktoś zaproponował, że umieści kilka obrazków w swojej galerii i tak się zaczęło ptasie malowanie, które sprawia mi coraz więcej przyjemności.

Pewnie dlatego, że z każdą kolejną akwarelą uczę się coraz więcej. Powoli pędzel i akwarela zaczynają mnie słuchać :-) Coraz więcej przychylnych osób domaga się wystawy. Skoro wystawa, to ptaszki muszą mieć większy format, wtedy zyskują na atrakcyjności a i można sobie pozwolić na większy rozmach pędzlem. A że terminy do zorganizowania wystawy w galeriach są wielomiesięczne, to może uda mi się do tego czasu coś namalować :-)