Obniżenie podhalańskie, zwane potocznie Kotliną Orawsko- Nowotarską, zarówno wiosną, jak i jesienią bardzo często emanuje londyńskim klimatem. Oczywiście chodzi o często snujące się mgły wzdłuż kotliny. Specyficzne ukształtowanie, zwłaszcza przy dużym nawilgoceniu powietrza sprawia, że bezkres tej szarej poświaty zalega czasami aż do godzin południowych. Może zagęszczenie cząsteczek wody nie jest aż tak duże, jak w owianym legendami Londynie, niemniej jednak tutejsze mgły też potrafią dobrze dać się we znaki i to nie tylko kierującym pojazdami.
mgły nad Kotliną Nowotarską | © Kazimierz Pańszczyk |
Niejednokrotnie fotografując w takich warunkach, nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie ta szara „kurtyna” chociaż częściowo opadnie. Niewątpliwie mgła w fotografii wprowadza specyficzny nastrój, dodaje tajemniczości i czasami wygładza nazbyt szorstką rzeczywistość, ale kiedy jest jej w nadmiarze to po prostu przeszkadza. Poza tym, ile tak naprawdę można mieć niewyraźnych zdjęć! Oczywiście nie każdy dzień bywa tu mglisty, ale kiedy nawilgocenie jest duże i nie ma wiatru to niestety jest, jak jest. Co ciekawe jak już przejrzystość zrobi się większa i krajobraz staje się bardziej czytelny dla obiektywu, to ptactwo w tym czasie również jakoś dziwnym trafem się ulatnia. Czy jest to reguła, złośliwość czy raczej zbieg okoliczności? Doprawdy nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Każdy foto-przyrodnik, z którym tylko rozmawiałem na ten temat potwierdza, że coś faktycznie w tym jest. Zazwyczaj, jak mamy światło kiepskie, to mimo wszystko w przyrodzie coś się jednak dzieje. Natomiast przy dobrej wyżowej pogodzie, gdzie warunki do fotografowania zdają się być idealne, najczęściej mamy do czynienia z tematycznym zastojem. Ot, i cala przewrotność natury.
mgły nad Kotliną Nowotarską | © Kazimierz Pańszczyk |
Przez szereg lat moich porannych foto-zasiadek najczęściej bywało tak, że kiedy już widoczność była dostatecznie dobra, to ptactwo znikało wraz z mgłą. W poprzednich latach kiedy jeszcze z ogromnym zapałem fotografowałem cietrzewie, ptaki te tokowały bardzo blisko mojego ukrycia we mgle. Jak tylko widoczność nieco się poprawiała, koguty oddalały się na kilka lub kilkanaście metrów. I to, niestety, było niemal regułą. Podobną przygodę miałem z czaplami, kaczkami i kokoszkami. Jak był piękny, słoneczny poranek, kaczki stawały się nad wyraz ostrożne i zamiast pięknie pozować, buszowały gdzieś w zaroślach, przekrzykując się w sobie tylko znanym języku. Gdyby to wszystko zebrać, jak to się mówi, do jednego wora, można by pomyśleć, że to jakiś jeden wielki ptasi spisek. Oczywiście człowiek też ma w tym swój udział. Najczęściej jak już nie ma mgły, to napatoczy się grzybiarz, rolnik czy myśliwy. O ile grzybiarzy, czy rolników można zrozumieć o tyle myśliwych już niekoniecznie. Razu pewnego miałem takie oto zdarzenie z pewnym gościem w zielono-łaciatym mundurku.
Krzyżówka (Anas platyrhynchos) | © Kazimierz Pańszczyk |
Był środek września 2009 roku. Pogoda zapowiadała się dobra, niestety jak to już końcem lata bywa w tej krainie snuły się pasy bardzo gęstej mgły. Zasiadłem w kryjówce o brzasku dnia i bez jakiegokolwiek pośpiechu rozpakowałem sprzęt. Niebawem szmaragdowe lustro niewielkiego stawku „zniszczył” lądujący kaczor; po chwili dołączyły do niego kolejne dwie kaczuszki. Zapowiadało się całkiem nieźle, bo niemal w tym samym czasie z otulonego mgłą tataraku spokojnym dryfem wyłoniły się jeszcze kolejne trzy krzyżówki. Ponieważ mgła była jeszcze na tyle gęsta, że jakiekolwiek fotografowanie nie miało najmniejszego sensu, postanowiłem cierpliwie poczekać na nieco dogodniejsze warunki. Niebawem do kaczego towarzystwa dołączyła czapla siwa. O dziwo, wylądowała bardzo blisko i niemal natychmiast swoim przenikliwym wzrokiem „zeskanowała” mój wystający z roślinność teleobiektyw - wiedziałem, że w zaistniałej sytuacji nie mogę nawet drgnąć. Czapla była nie dalej, jak 5 metrów od mojego ukrycia, ale już po chwili dało się zauważyć, że stała się mniej czujna i przestała natarczywie wbijać wzrok w wystający z ukrycia obiektyw. Kiedy spojrzała za siebie, szybkim ruchem przesunąłem obiektyw na jaj głowę i miałem ją, jak to się mówi, w środku szkła. Nawet nie zauważyła, że tym razem moje tele patrzyło jej prosto w oczy.
Czapla siwa (Ardea cinerea) |
© Kazimierz Pańszczyk |
Po jakimś czasie wykonałem pierwsze ujęcie. Oczywiście trzask migawki i jękliwy dźwięk silnika sprawił, że ponownie wyciągnęła szyję i jeszcze mocniej „wbiła” wzrok w mój obiektyw. Widziałem, że stara się przeniknąć wzrokiem to coś, ale być może nigdy jeszcze nie miała z czymś podobnym do czynienia. Jej miodowo-czarne oko wnikliwie wpatrywało się w każdy szczegół mojego ukrycia. Również i ja widziałem w zbliżeniu jej cudownie piękne i surowe spojrzenie. PTASIE OKO -cud natury, niczym onyks zatopiony w bursztynie. Carl Zeiss nawet nie otarł się o taką doskonałość jak ptasia soczewka. W trakcie moich porannych dywagacji na temat doskonałości i piękna ptasiego oka, wdarł mi się do uszu potworny huk – wszystko, co nad stawkiem miało bezpieczną przystań i stołówkę, poderwało się w wielkim łopotem. Również i ja podskoczyłem aż pod sklepienie szałasu. Co jest? - po mniej więcej sekundzie brutalne echo powróciło. To był strzał z broni palnej - po kaczkach i czapli pozostały tylko kółka na wodzie.
Po chwili „zielony ludzik” ponownie wydobył śmiercionośny grzmot ze swojej „czarnej rurki”. W zaistniałej sytuacji dalsze siedzenie nad niewielkim oczkiem wodnym nie miało już najmniejszego sensu. Powoli wygramoliłem się z ukrycia. Oczywiście pan w zielono-łaciatym, nieco już niemodnym mundurku, zbliżył się i zapytał mnie stanowczym głosem, dlaczego płoszę ptaki. Myślałem, że statyw upuszczę jak do mnie dotarło jego pytanie, DLACZEGO PŁOSZĘ PTAKI... Przyznam, że na jakiś czas jego, skądinąd dziwne pytanie, zakleszczyło mnie zupełnie. Nie wiedziałem, czy to jakiś żart, czy aby dobrze usłyszałem? Ale jak ponowił pytanie, to już nie wytrzymałem. - Widzi pan, ja tu siedzę już dwie godziny i dziwnym trafem była tu czapla i kilka kaczek, a jak się tylko pan pojawił to wszystko uciekło. A zatem kto tu płoszy? – zapytałem.
Krzyżówka (Anas platyrhynchos) | © Kazimierz Pańszczyk |
Oczywiście nie mogło być tak, że jakiś facecik w zielonych gumiaczkach z aparacikiem podskakuje do poważnego gościa z bronią – no w żaden sposób tak być nie mogło... Riposta myśliwego była niemal natychmiastowa. - Panie, panie, a wiesz pan, że jak zechcę to zrobię panu tak koło piórka, że się panu odechce! - imputował srogim głosem myśliwy. Po chwili nie wytrzymałem i mówię. - A wiesz pan, że do siedzącej kaczki na wodzie się nie strzela?! A ja właśnie przed chwilą zrobiłem bardzo ładne zdjęcie i co ciekawe nawet wiem gdzie je posłać! Tym razem to zielonemu mało rurka z ręki nie wypadła. - A czasami to nie pan robił przed laty zdjęcia cietrzewiom do „Łowca Polskiego”? - pyta zielony. - Ano ja - odpowiedziałem. - Nieee, no trzeba było od razu tak mówić. A może by pan chciał pofotografować sarny, może dzik się trafi, rykowisko też wiem, gdzie fajne jest...
Dosyć stanowczym głosem odpowiedziałem mu, że nie interesują mnie sarny, dziki i jelenie. Interesowała mnie czapla, ale po strzale, jak zauważyłem mało się nie zabiła, uciekając, o pobliskie drzewa. Chcąc się pozbyć niechcianego gościa zapytałem czy ma jeszcze coś, bo się spieszę. Nastała cisza. Przyznam, że po chwili rozeszliśmy się w niezbyt przyjaznej atmosferze. Po przyjściu do domu zastanawiałem się, jak wyciągnął ze stawu zabitą kaczkę, psa nie miał, staw dosyć głęboki uwity we wszelakie zielsko i krzaki... A może chodziło mu tylko to, aby rurkę przedmuchać? A kaczka usłyszawszy grzmot po prostu walnęła na zawał? Chyba właśnie tak było... Wieczorem mglisty całun ponownie okrył staw i było o jedną gęgającą wesołkę mniej. Ale kto to zauważy? Kogo to obchodzi? Kto się tym przejmie?
Kokoszka wodna (Gallinula chloropus) | © Kazimierz Pańszczyk |
Życie nadal pędzi wszędzie,
nie ta kaczka, inna będzie.
nWszystko jedno, strzał czy foto,
człowiek wszystko przeinaczy w błoto...
Jakoś po tym wszystkim jeszcze zebrało mnie na rymowe epitafium dla martwej kaczki. Jak dobrze pamiętam owego dnia na tym małym oczku wodnym było kilka młodych kaczek - każda z nich miała co najwyżej 3-4 miesiące życia. 100-120 dni kaczego wesołego żywota... Aż trzy razy tyle ile ma przeciętny pracujący myśliwy urlopu... Czy ktoś się nad tym kiedykolwiek zastanawiał? Niestety jest spora grupa „miłośników przyrody”, których etykę i uczucia nadal spowija bardzo gęsta MGŁA...