gesi w opalach 1 20150823 1635494404
Stado na spacerze
© Grzegorz i Tomasz Kłosowscy

Przede mną równa jak stół, porośnięta lichą, kusą trawą powierzchnia tak zwanego wioskowego pastwiska. Z wysokości stojącego na skraju nasypu szosy samochodu ogarniam je wzrokiem całkowicie – aż do miejsca, gdzie ustępuje kłębowisku zmierzwionych kęp turzyc na rozciągłym dalej, ogromnym mokradle. Pastwisko wioskowe to takie, z którego kiedyś korzystała cała wieś, spędzając tu wspólny tabun bydła, strzeżony każdego dnia przez innego, dyżurnego pastucha. Ale to przeszłość. Dziś są inne krowy, inne pastwiska i standardy wioskowej współpracy. Toteż pastwisko opustoszało, nie przewalają się po nim łaciate postacie, a ponad nimi nie koziołkują liczne kiedyś czajki, jakoś nie umiejące żyć bez bliskości krowy. A przede wszystkim nie bieleją, dawniej co dzień tu obecne grupy wioskowych gęsi. Dla mnie kiedyś ta marna na oko przestrzeń była jak scena, na którą z okolicznych szuwarów co rusz występowali przeróżni, zwykle skrzydlaci aktorzy których niczym z balkonu w teatrze śledziłem przez lornetkę, choć oczywiście mocniejszą od teatralnej. Teraz jednak scena wydaje się pusta. Patrzę znudzony i nie wiem jeszcze, że spektakl zaraz owszem, będzie. Będą też gęsi i będzie śnieżna biel, tylko że teraz gęsi i ta biel wystąpią osobno.

Rosa, grubo okrywająca trawy nie zdążyła dobrze obeschnąć w porannym słońcu, gdy z najbliższego, szczelnie osłoniętego turzycowym szuwarem oczka na tę scenę wysypała się para gęsi z dużą gromadą puchatych jeszcze piskląt. Ale nie wioskowych gąsek, nie! Najprawdziwszych, szarych gęsi gęgaw. Gęś domowa, to nic innego, jak udomowiona forma gęsi gęgawy, która w trakcie setek tysięcy pokoleń bytowania przy człowieku stała się albinosem, zatracając niepotrzebne już barwy ochronne. Teraz widzę je tu jednak w całej krasie. Gęś gęgawa, najprawdziwsza dzika gęgawa zamiast pospolitej gąski domowej – toż to widok w tym miejscu jeszcze kilkanaście lat temu niespotykany. Bo i gęgawa była w tych stronach, w pobliżu wideł Narwi i Biebrzy niebywałą rzadkością. A dziś? Zaczyna być wręcz ptasim pospólstwem. Pary lęgną się nie tylko w bezkresnych szuwarach, gdzie oczywiście jest ich najwięcej, ale tez na niewielkich oczkach wśród łąk. Potrafią wysiadywać gniazda na oczach ludzkich tuż przy drogach, a potem w otoczeniu młodych defilować po tychże drogach albo po polach wśród zieleniejących wiosną ozimin. Ba, gniazda miewają nawet na mokradłach wśród lasu, zwłaszcza tam, gdzie bobry potworzyły zalewy, a potem widzimy gęsie rodziny spacerujące przez sosnowy młodnik lub monokulturę świerkowych choinek. Prawdziwa gęsia rewolucja!

gesi w opalach 2 20150823 1313593141
Lądowanie
© Grzegorz i Tomasz Kłosowscy

Jakby dla potwierdzenia tej eksplozji wśród szuwarów zauważam dwa ciemne haki, które po chwili okazują się szyjami kolejnej rodzicielskiej pary gęsi. I one wylegają na ugór, a za nimi wysypuje się chyba jeszcze większa od poprzedniej gromada zielonożółtych gąsiąt. Obie rodziny rozkwaterowują się wokół siebie zgodnie, tylko gąsiory coś tam jakby do siebie gadają, ale bez agresywnych zaczepek. Każda para delikatnie zagarnia swój przychówek do siebie, choć nie mam pewności, czy mimo wszystko rodziny się nie mieszają. Ale one mają widać inne wyobrażenie o organizacji, niż my. A już na pewno, niż fotograf przyrody. Bo to, co dla gęsi jest już najwyraźniej wzorowym ładem, godnym przyzwoitej ptasiej rodziny, dla mnie jest rozpaczliwym chaosem, bo prawie nigdy grupa pierzastych indywiduów nie układa się zgrabnie. Do tego wkrótce dołączają kolejne rodziny – ileż tych ptaków musiało gniazdować wśród pobliskich mokradeł! Ale dla mnie ten tłok, to wątpliwy powód do radości. Ręka drętwieje od wodzenia teleobiektywem umocowanym na przerzuconym przez szybę woreczku z fasolą, padają strzały, ale wciąż brak upragnionej, kompozycyjnej harmonii. Kto sam fotografuje, wie, o czym mowa. To uboczny efekt upragnionego skądinąd bogactwa – zbyt wielu modeli w kadrze, a każdy żyje swoim życiem. Do tego dość monotonnym. Gdzieś po godzinie wydłubywania z tej gęgającej i piszczącej społeczności co zgrabniejszych ustawień zaczynam być najszczerzej znudzony, myślę, że nie mniej, niż dawni tutejsi pastuszkowie gęsi domowych, dla zabicia czasu oddający się poszukiwaniem i opróżnianiem gniazd czajek i rycyków. Ale nie wiem, że coś tutaj dopiero się zacznie.

Bo oto na pasemku wody, połyskującym wśród rozczochranych turzycowych kęp z hałasem ląduje para łabędzi krzykliwych. Ich klangor szybko zagłusza swojskie gęgania – nazwa krzykliwy wszakże zobowiązuje... Ptaszyska rozsiadają się dostojnie na płyciźnie i dalej tokować. To jest widok! Dwa osobniki wyciągają nie tylko szyje, ale i całe sylwetki, wymachują skrzydłami i ustawiają naprzeciw siebie dziób w dziób, przystępując do dla nich tylko zrozumiałego dialogu, którego treści jednak teraz, w porze lęgowej możemy się bez trudu domyślić. Co rusz prężą się w tych dumnych pozach i nie dojdziesz, kto tu samcem, kto samicą. Ale jest mi to na razie na rękę, bo para tworzy symetryczny układ sylwetek, jakże pożądany dla zgrabnego kadru. Aż szkoda, że są odrobinę za daleko. Ale to i tak uczta dla obiektywu, choć przede wszystkim dla oka. Zależy zresztą czyjego. Gęsi pozostają obojętne na to widowisko, które dosłownie spadło im z nieba. Ale wkrótce, wbrew własnej woli zresztą, obojętne być przestaną.

gesi w opalach 4 20150823 1173657204
Zjeżdżaj mały!
© Grzegorz i Tomasz Kłosowscy

Bo choć tokujące z głośnymi fanfarami łabędzie wykonują identyczne gesty, jakby tworzyły swe lustrzane odbicia, to jednak samiec musi w końcu okazać się samcem. Czyli pokazać światu, że godowy taniec tańcem, ale ponadto jest się silnym i dzierży nie w ręku może, ale raczej w skrzydłach i dziobie władzę. Gdy bowiem para przerywa romantyczny popis, samiec naraz z furią rusza na najbliższego gąsiora. Zaskoczona rodzina gęsi salwuje się ucieczką w szuwary. Ale rozochocony łabędź nie zdołał jeszcze rozładować wzbierającej w nim agresji. Przegania następne pary, a co bardziej krnąbrne, próbujące się stawiać gąsiory ściga do upadłego, goniąc zakosami po łące i tłukąc skrzydłami. Po minucie, dwóch scena pustoszeje. Nie do wiary, w jakim tempie i jak skutecznie wszystkie gęsi pochowały się wśród wybujałych turzyc. Pan łabędź powraca teraz do swojej, dość obojętnie spozierającej na to wszystko oblubienicy z głośną fanfarą zwycięstwa, wątpliwego zresztą wobec dużej różnicy rozmiarów i krzepy między gęsią a łabędziem.

Łabędź krzykliwy od dawna znany jest z agresywności. Istnieje opinia, nawet wśród pracowników stawów rybnych, że gdy sprowadzą się gdzieś łabędzie krzykliwe, ustępują stamtąd swojskie łabędzie nieme. Nie zawsze tak bywa, ale w tej obserwacji coś jest. Krzykliwiec, największy i najmocniejszy z europejskich łabędzi, w swej ojczyźnie, czyli na subarktycznej północy, zasiedla przezroczyste, ubogie w pokarm jeziora wśród mszarów. Musi więc bronić zaciekle mało zasobnego, z trudem żywiącego rodzinę rewiru przed innymi łabędziami. Te agresywne skłonności przyniósł, sprowadzając się do nas. Więc goni inne łabędzie, a jak się nawinie pomniejszy, nawet bogu ducha winny przedstawiciel blaszkodziobych, to też czemu nie...

gesi w opalach 3 20150823 1666690872
Nareszcie spokój...
© Grzegorz i Tomasz Kłosowscy

Popatrując teraz na opustoszałą łąkę myślę, że to naprawdę swego rodzaju scena teatru natury. Taka scena, na której można śledzić, jak toczy się historia. I ludzka, i ptasia. Lustrując to miejsce od dziesięcioleci, widzę jak zmieniła się gospodarka rolna w tej niedawnej Polsce B. Ale też – jak w ciągu zaledwie 20-30 lat zmienił się świat ptasi. Przedtem o łabędziach krzykliwych, jak i ich samych, nikt nie słyszał. I nikomu nie śniło się, że dzikie gęgawy będą spacerować koło dróg w miejsce wioskowych gąsek! Dzisiejszy spektakl na tej scenie nasunął też myśl niewesołą, obecną zresztą nieraz i na scenach naszych, ludzkich teatrów: że na świecie niełatwo o pokój...