Pójdźka (Athene noctua)
Pójdźka (Athene noctua) © Grzegorz Sawko

Nareszcie!!! Przyszła kolej na gatunek sowy, który dla mnie jest najlepszy, najfajniejszy, najukochańszy, naj, naj, naj. Same ochy i achy. I nie znajduję żadnych minusów … no może jeden. Gdyby tak zamiast latać po osadach ludzkich przeniosła się w las tudzież na rozległe łąki… ech. No ale nie można w życiu mieć wszystkiego. Pomimo tego niewielkiego nazwijmy to nieporozumienia jest to gatunek, który sprawia mi największą frajdę podczas obserwacji. Jej zachowanie, sposób poruszania się wywołuje u mnie często napady śmiechu i proszę nie odbierać tego jako szydzenie. Co to to nie. Pójdźki najnormalniej w świecie są niezwykle wdzięcznym obiektem do obserwacji. Godzinami bywałem świadkiem ich codziennego życia i nawet przez sekundę nie byłem tym znudzony, wręcz przeciwnie - chciało się jeszcze i jeszcze.

Sowa sówka, Sowa kurluk to jedne z dziwniejszych nazw jakich używano onegdaj, ale były także bardziej zbliżone do obecnej, obowiązującej nomenklatury: pućka, pójdźka zwyczajna, sówka pójdźka. A z rosyjskiego - domowyj sycz, czeski - sýček obecny, słowacki - sýček všeobecný, niemiecki – Steinkauz.

Pójdźka (Aethene noctua)
Pójdźka (Athene noctua) © Rafał Bojanowski

Niestety pójdźka to gatunek sowy budzący najwięcej skrajnych emocji. Z jednej strony symbol mądrości, atrybut Ateny (Sowiooka) greckiej bogini mądrości, sztuki, wojny sprawiedliwej; stąd nazwa rodzajowa pójdźki Athene. Z drugiej zaś ptak uważany za omen nieszczęścia, zwiastun śmierci. Zabobony dotyczące pójdźki przez wieki mocno były zakorzenione w umysłach ludzi. Nawet teraz, gdy jeżdżę obserwować te ptaki, w rozmowach z ludźmi słyszę, że sowa ta przynosi śmierć - a mamy przecież XXI wiek.

Te wszystkie zabobony dotyczące śmierci można skwitować słowami niemieckiego badacza przesądów Ludwiga Strackerjana: "Zapowiedzi i oznak śmierci jest tyle, iż człek przesądny musi zachodzić w głowę, dlaczego ciągle jeszcze żyje".

Na świecie występują cztery gatunki pójdziek z rodzaju Athene. Gatunek występujący w Polsce – Athene noctua jest najbardziej rozpowszechnionym przy czym wyróżnia się aż 13 podgatunków. Przedstawiane różnice pomiędzy tymi podgatunkami często są tak minimalne, że nie ma sensu ich opisywać. "Nasza” pójdźka występuje praktycznie w całej Europie z wyjątkiem północnych jej obszarów jak Skandynawia, Szkocja, Irlandia. Na kontynencie afrykańskim zasiedla jedynie północne obszary Czarnego Lądu natomiast w Azji występuje na Półwyspie Arabskim, w Azji Mniejszej oraz w pasie pomiędzy krajami byłego Związku Radzieckiego, a Indiami i Półwyspem Indochińskim aż po Morze Japońskie.

Gniazdo pójdźki (Athene noctua)
Pójdźka (Athene noctua) © Sławomir Rubacha

W Polsce jest gatunkiem raczej rzadkim choć zdecydowanie niedoszacowanym. Główne krajowe lęgowiska znajdują się w południowo-wschodniej Polsce, a na pozostałych obszarach występuje nierównomiernie. Na zachodzie Polski stanowisk pójdźki znano niewiele i sądzono, że już niedługo w tym rejonie kraju sowa ta przestanie występować. Okazało się jednak, że w przyujściowym odcinku doliny Warty znajduje się prężna populacja tego gatunku. Podobne stanowiska stwierdzono w dolinie Baryczy, w okolicach Wrocławia. Dzięki Atlasowi Sów Polski, Monitoringowi Sów Krajobrazu Rolniczego, oraz obozom organizowanym przez Stowarzyszenie Ochrony Sów zauważa się niewielką tendencję wzrostową tego gatunku w Polsce.

"Sowa kurluk”, podobnie jak płomykówka, związana jest z osadami ludzkimi. Można ją spotkać zarówno na wioskach jak i w dużych aglomeracjach. Pójdźka to niewielka sowa (23-27 cm), z proporcjonalnie dużą głową i krótkim ogonem. Słabo zaznaczona jest szlara - patrząc pójdźce w jaskrawożółte oczy uwagę zwracają białe szerokie brwi, które dodają jej powagi. Z tyłu głowy wyraźne białe paski sugerujące brwi tzw. fałszywe oczy. Wierzch ciała brązowy z licznymi białymi plamkami. Spód ciała biały z szarobrązowymi kreskami. Skrzydła zaokrąglone. Lot falisty.

Pójdźka (Athene noctua)
Pójdźka (Athene noctua) © Tomasz Skorupka

Pierwotnie pójdźka gnieździła się w dziuplach jednak od dłuższego czasu obserwowano porzucanie drzew na korzyść budynków. Doszło do tego, że od wielu lat nieznane były stanowiska, w których pójdźki gniazdowałyby w dziupli. Dopiero od kilku lat znane są pojedyncze przypadki składania jaj w dziuplach, a badania, które przeprowadziłem w dolinie Warty w woj. lubuskim, wykazały, że tamtejsza populacja jest typową populacją ptaków gniazdujących w drzewach. Pójdźka składa 2-5 jaj, rzadziej 1-7 w jedno-, dwudniowych odstępach. Najczęściej jaja składane są na przełomie kwietnia i maja, jednak zdarzają się przypadki gdy pierwsze jajo pojawia się dopiero w czerwcu. Samica może zacząć wysiadywanie po złożeniu pierwszego lub wszystkich jaj. Inkubacja trwa 23-25 dni, a młode przebywają w gnieździe 30-35 dni. Przez kolejny miesiąc po jego opuszczeniu dalej przebywają one pod opieką rodziców. Ptaki gniazdujące w dziuplach często wybierają stare drzewa, które w pniu - oprócz normalnej dziupli - posiadają wydrążony "komin”. W chwili zagrożenia młode pójdźki wspinają się w górę drzewa, dzięki czemu nękający je drapieżca ma utrudnione zadanie.

Pójdźka jest gatunkiem osiadłym. Dorosłe ptaki zajmują terytorium przez całe życie i opuszczają je tylko w wyjątkowych sytuacjach. Młode ptaki podczas dyspersji polęgowej mogą podejmować nieco dłuższe wędrówki w celu znalezienia nowego terytorium. Jeden z ptaków, którego obrączkowałem w woj. lubuskim został odczytany w Niemczech ponad 60 km od miejsca obrączkowania.

Pójdźki posiadają chyba najszersze spektrum głosów ze wszystkich krajowych sów. Głos godowy samca to przeciągłe "ghuukk”, choć niektórzy słyszą to jako "póóójdź”, stąd też jej nazwa. Taki głos dochodzący od strony cmentarza wywołuje jednoznaczne skojarzenia, dlatego przez wiele lat gatunek ten był prześladowany. Pewnie wszystkim znane jest powiedzenie "Pójdź, pójdź w dołek pod kościołek”. Pójdźka na wabienie reaguje praktycznie przez cały rok co nie oznacza że również i ona może nie mieć ochoty z nami "porozmawiać”. Szczyt aktywności przypada jednak na okres kwiecień-czerwiec. W przeciwieństwie do większości gatunków sów, pójdźka wykazuje również aktywność dzienną. Zwłaszcza w okresie karmienia młodych ptaków można ją obserwować już kilka godzin przed zmierzchem, jak również o poranku. Często ptaki można wypatrzyć wygrzewające się w promieniach słonecznych.

Pójdźka (Athene noctua)
Pójdźka (Athene noctua) © Rafał Bojanowski

W przeciwieństwie do innych gatunków sów duży procent diety pójdźki stanowią bezkręgowce. Wypatruje je siedząc na czatowni (słup, drzewo) lub biegając po ziemi. Często poluje także pod lampami drogowymi, które przyciągają owady. Zjada również gryzonie oraz ptaki. Głównym zagrożeniem dla pójdźki, podobnie jak u płomykówki, jest brak odpowiednich miejsc na złożenie jaj. Uszczelnianie budynków, wycinanie starych dziuplastych drzew - powodują, że ta niewielka sowa ma problemy ze znalezieniem sobie lokum. Ważny element w jej życiu w okresie zimowym stanowią otwarte stodoły i strychy - gruba warstwa śniegu skutecznie utrudnia jej łowy, dlatego w tym czasie chętnie poluje na gryzonie w budynkach, które dodatkowo chronią ją przed przenikliwym, mroźnym wiatrem.

Ze względu na niewielkie rozmiary gatunek ten do polowania potrzebuje pastwisk i łąk z niską roślinnością, ponieważ przy wysokiej trawie nie jest w stanie wyszukać dla siebie pokarmu. Wzrost populacji kuny domowej, norki amerykańskiej, a także wałęsające się koty są dużym zagrożeniem, zwłaszcza dla młodych niedoświadczonych ptaków.

Ochrona pójdźki opiera się głównie na udostępnianiu jej bezpiecznych miejsc lęgowych. W tym celu zakładane są budki lęgowe, a drzewa na których gniazduje opatrzone są w specjalne kołnierze uniemożliwiające drapieżnikom naziemnym penetrowanie gniazda. Istotnym elementem ochrony jest racjonalna gospodarka na użytkach rolnych, a także minimalizacja chemizacji rolnictwa. Wypas bydła i koszenie łąk są pomocne w zapewnieniu odpowiedniej bazy pokarmowej.

Głos samca pójdźki, nagrany przez autora:

Sóweczka (Glaucidium passerinum)
Sóweczka
(Glaucidium passerinum)
© Grzegorz Jędro

Mały, niepozorny ptak, no dajmy na to wielkości gila. Głos przypominający raczej ludzki gwizd, nijak nie kojarzący się z ptakiem drapieżnym, niebezpiecznym. Szpony jak szpilki, dziób jak haczyk do puderniczki - wszystko takie małe i niepozorne. Jednak kiedy późnym popołudniem wśród koron drzew i w gęstym podszycie rozpoczyna swoje loty, kiedy z tej małej piersi wydobywa swój „śpiew”, wśród drobnych ptaków jak co wieczór odradza się lęk. Jakie imię nosi owa bestyja? Sóweczkaaaaaaaaa!!!! I niech Was nie zwiedzie ta przeurocza, ujmująca nazwa. Może dla nas ludzi jest to słodziak nad słodziaki, jednak wśród małych mieszkańców lasu „cukierek” ten sieje zniszczenie i pożogę! Oj chyba poniosła mnie trochę tolkienowska wyobraźnia... Jednak prawdą jest, iż ta mała sowa - to drapieżnik pełną parą. Sóweczka to nasz najmniejszy gatunek sowy i jeden z najmniejszych na świecie - mierzy tylko 15-19 cm. Małymi rozmiarami ustępuje nieznacznie tylko kilku innym gatunkom sóweczek żyjących na świecie, a przede wszystkim występującej w Meksyku i na południu Stanów Zjednoczonych sóweczce kaktusowej o wdzięcznej angielskiej nazwie Elf Owl (czyli dosłownie: Sowa Elf). Gatunek ten, to najmniejsza sowa świata - osiąga zaledwie 12 cm.

Jak odróżnić sóweczkę od innych naszych gatunków sów? Sprawa wydaje się niezwykle prosta chociażby ze względu na wielkość. Taka pójdźka czy włochatka, najmniejsze zaraz po sóweczce gatunki, są o około 5 cm od niej większe. Zostaje jeszcze syczek, który jest nieco większy od sóweczki, jednak to niezwykle rzadko spotykany w Polsce gatunek. Wierzch ciała sóweczki, zarówno tułów, głowa jak i ogon oraz skrzydła mają barwę brązową z licznymi białymi plamkami o różnej wielkości. O ile plamki na ciele są raczej rozproszone, o tyle na głowie jest ich zatrzęsienie. Krótki ogon z pięcioma białymi pasami. Spód ciała biały z wąskimi brązowymi kreskami, natomiast boki brązowe z białymi paskami. Gatunek ten ma najsłabiej zaznaczoną szlarę z naszych gatunków sów. W oczy rzucają się przede wszystkim białe brwi dodając sóweczce raz groźnego, srogiego spojrzenia a raz, przepraszam za wyrażenie, nieco głupkowatego. Do tego żółto-jaskrawe oczy… ach te oczy.

Sóweczka (Glaucidium passerinum)
Sóweczka (Glaucidium passerinum) © Grzegorz Sawko

Na świecie żyje 25 gatunków sóweczek z rodzaju Glaucidium. Nasza bohaterka występuje wyłącznie na kontynencie europejskim i azjatyckim. Zasiedla pas pomiędzy Mongolią, krajami byłego Związku Radzieckiego, a północną Syberią, a także kraje nadbałtyckie oraz Skandynawię. Lokalne populacje występują w północnej Hiszpanii oraz Włoszech, południowej Francji, w niektórych krajach Bałkańskich, w Niemczech, Czechach, Słowacji i w okolicznych krajach. W Polsce występuje w górach, jednak unika wyższych partii. Poza tym spotkać ją można na niżu na terenie Pomorza, Warmii i Mazur, Lubelszczyzny, Podlasia. Ważne ostoje stanowią też Bory Dolnośląskie i Puszcza Białowieska.

No to już wiemy jak wygląda i gdzie żyje. Przyjrzyjmy się więc teraz jej życiu i prześledźmy co takiego porabia od stycznia do grudnia.

Sóweczka (Glaucidium passerinum)
Sóweczka (Glaucidium passerinum) © Mieczysław Celebąk

Styczeń, luty, marzec czyli krótko mówiąc zima, to dla ptaków najtrudniejszy okres i to dotyczy wszystkich gatunków - nie tylko sów. Dorosłe ptaki - bardziej doświadczone - dają sobie jakoś radę, jednak pierwszorocznym sóweczkom nie jest tak łatwo. Generalnie gatunek ten uważany jest za osiadły, ale w niesprzyjających warunkach ptaki te są zmuszone podjąć bliższe lub dalsze, a czasami bardzo dalekie wędrówki. Tutaj należy nieco rozróżnić populacje, dzieląc je na ptaki zamieszkujące tereny górzyste oraz tereny nizinne. W górach, gdzie zasiedla przede wszystkim stare iglaste lasy głównie świerkowe, jak wiadomo zima przychodzi szybciej i jak na złość później odchodzi, a żeby jeszcze dobić to i jest mroźniejsza. Wraz z nadejściem tych mrozów drobne ptaki wróblowe w większości opuszczają nieprzychylne tereny, a co za tym idzie - pokarmu dla sóweczki jest coraz mniej. Oczywiście są jeszcze gryzonie - niestety - przy grubej warstwie śniegu, zdobycie chociażby jednej myszki może być niezwykle trudne. Skoro więc nie ma co do dzioba włożyć, trzeba polecieć tam, gdzie z upolowaniem obiadu nie będzie problemu. W takich sytuacjach sóweczki schodzą z wyższych partii gór do lasów liściastych, w pobliże strumieni, podmokłych terenów itp. Czyli tam, dokąd podążyły wcześniej ptaki wróblowe.

Sóweczka (Glaucidium passerinum)
Sóweczka (Glaucidium passerinum) © Rafał Bojanowski

Sóweczki które na nizinach zamieszkują lasy sosnowe lub sosnowo-świerkowe z gęstym podszytem - nie maja tak pod wiatr. Oczywiście w sytuacji kiedy i na nizinach jest sroga zima ptaki, podążają za pokarmem. Chociaż najczęściej przebywają w swoich terytoriach przez cały rok. W tym miejscu chciałbym się skupić nad pokarmem zjadanym przez sóweczkę. W diecie dominują drobne ptaki wróblowe. Tylko no właśnie, co to znaczy - „drobne ptaki”? Dla nas dużym ptakiem jest np. łabędź, małym kos, a drobnym to bogatka. A co ma powiedzieć taka sóweczka, która w naszym mniemaniu również zalicza się do tych drobnych? W sumie to nic nie powie - ona po prostu atakuje. W większości przypadków oczywiście poluje na ptaki mniejsze od siebie, ale dacie wiarę, że jest ona wstanie upolować np. kosa czy dzięcioła dużego? A przecież są to gatunki większe od niej nawet o 5 cm! Nic zatem dziwnego, że ptaki często muszą się za siebie oglądać, bo nie zna się dnia ani godziny, kiedy nadleci sóweczka w odwiedziny. Taki rym mi się zrobił. Gryzonie czy małe ssaki owadożerne to także materiał na posiłek sóweczki, a dopełnieniem jej diety mogą być owady czy nawet drobne ryby.

Dni stają są coraz dłuższe, znika śnieg i coraz częściej spod ściółki przebijają się zielone łodygi traw. Rankiem w lesie rozbrzmiewają werble dzięciołów, a kruki i bieliki przy gniazdach, swymi okrzykami obwieszczają nadejście zmian. W powietrzu unosi się charakterystyczny zapach trudny do opisania - coś w rodzaju lekkiej pozimowej zgnilizny z nutą przymrożonej jeszcze wiosny... nie wierzę że to napisałem. Myślę że terenowcy wiedzą o czym mówię. Jak dla mnie najpiękniejszy zapach. W życiu sóweczek również można zaobserwować poruszenie. Mamy koniec marca i w tym czasie samce coraz częściej przed zmrokiem swym głosem oznajmiają: "to jest moje terytorium". Jak już na wstępie wspomniałem głos terytorialny samca sóweczki nie jest kojarzony z głosem sowy. Ot taki zwykły gwizd jaki każdy z nas może z siebie wydobyć. Samica odpowiada syczeniem podobnym do głosu jarząbka. Tak wiem, jak można opisywać nieznany przez kogoś głos innym równie nieznanym? W takim razie posłuchajmy:

Sóweczka - głos samca, nagrał Krystian Zwoliński:

Sóweczka - głos samicy, nagrał Norbert Uhlhaas:

Sóweczka (Glaucidium passerinum)
Sóweczka (Glaucidium passerinum) © Sławomir Rubacha

Sóweczki największą aktywność mają o zmierzchu oraz o świcie, a często także za dnia, zwłaszcza na początku okresu lęgowego. W nocy odzywa się rzadko i to najczęściej w bardzo jasne noce. Sóweczki nie widzą tak dobrze jak inne typowo nocne gatunki sów jak np. puszczyk i oznajmianie w środku nocy „jestem tu!!!” może być dla niej niebezpieczne. Dość często wtedy padają łupem większych sów. Świetnym sposobem wyszukiwania tego gatunku jest spacer po lesie i gwizdanie podobnie jak samiec. Nawet jeśli sóweczka nie zareaguje, to jest szansa, że drobne ptaki nagle podniosą rwetes. Różne gatunki zbierają się wtedy w stado i szukają drapieżnika aby go przegonić. Jak wiadomo w kupie siła. Być może częściej widzicie analogiczną do tej sytuację, kiedy nagle na niebie pojawi się krogulec. Jaskółki wtedy zbierają się w większej ilości i stadnie przeganiają intruza. Wracając do małej sowy, to po reakcji tych ptaków możemy przypuszczać, że tutaj o zmroku możemy się na nią natknąć. Po okresie „zalotów” przychodzi czas na poważne rodzicielskie obowiązki. Najczęściej w kwietniu jako gniazdo ptaki wybierają dziuple dzięciołów takich jak duży, białogrzbiety. Otwór jest na tyle duży, aby swobodnie się do niej zmieścić, a przy tym na tyle mały, aby ptaki czuły się w niej bezpieczne. W końcu na dnie dziupli pojawiają się białe jajka. Najczęściej jest ich 4-5, choć zdarzają się lęgi od dwóch do nawet siedmiu. Wysiaduje wyłącznie samica, w tym czasie samiec poluje i dostarcza jej jedzenie. Z pokarmem nie wchodzi do środka dziupli, ale wywołuje partnerkę na zewnątrz. Sóweczki bardzo często posiadają także spiżarnie, gdzie układają swoje ofiary na później. Do tego celu wykorzystują odłamane gałęzie, konary gdzie upychają ofiary. Czasami wykorzystują także budki lęgowe.

Po około 28 dniach rodzą się młode i wtedy zaczyna się dla rodziców czas wzmożonej pracy. Wykarmienie kilku głodomorów i siebie to nie lada sztuka. Ofiary są wnoszone do dziupli, a ich resztki jak np. pióra są usuwane przez samicę na zewnątrz. Jeśli kiedyś znajdziecie dziuple pod którą jest spora ilość piór, to oznacza że aha! - tutaj prawdopodobnie żyje sowa. Młode sóweczki opuszczają dziuplę po niecałym miesiącu. Od razu potrafią świetnie latać i przez kolejny miesiąc są pod opieką głównie samca. Młode ptaki, jak to dzieci, są bardzo głośne i często za dnia można je usłyszeć w koronach drzew. Nie są specjalnie płochliwe. Z resztą - dotyczy to także ptaków dorosłych.

Soweczka (Glaucidium passerinum)
Sóweczka (Glaucidium passerinum) © Cezary Korkosz

Lato to okres wakacji również dla sóweczek. Generalnie nic specjalnego się nie dzieje. A to trzeba sobie pokimać, a to polecieć - o tam - na kolejne drzewo, a to wypada coś przekąsić, i tak do jesieni. Oczywiście, ciągle należy bacznie obserwować, czy jakiś puszczyk nie ma ochoty na małe co nieco.

Jesienią na nowo wzmaga się aktywność głosowa. Samce i samice zaczynają się odzywać, jednak zdecydowanie odmiennym głosem. Coś w rodzaju „do re mi fa sol la si do”! Oprócz tego można usłyszeć te same głosy co wiosną, ale w ten sposób na jesieni odzywają się rzadko.

Sóweczka, głos jesienny, nagrał Elias A. Ryberg:

I kolejna zima, śnieg, mrozy. Czas walki o przetrwanie, ale już za kilka miesięcy znów będzie można poczuć ten specyficzny zapach.

Puszczyk uralski (Strix uralensis)
Puszczyk uralski (Strix uralensis) © Michał Kut

Październik. Ciepły, jesienny wieczór. W chwilowym braku tematu do fotografii, coś piknęło mi w głowie - ktoś, kiedyś mi wspominał o sowach w buczynie w rejonie mojej rodzinnej wsi. Chyba bym nie był sobą, jakbym na gorąco nie sprawdził pomysłu. Tuż przed zachodem spakowałem się w auto i już po kilku minutach jazdy parkuję na zatoczce leśnej drogi. Przysiadam pod starym dębem. Miejsce nieprzypadkowe na wystającej u szczytu góry skale. Stanowisko idealne do nocnego nasłuchu z widokiem na sąsiednie góry i głęboki rzadko odwiedzany potok. Rozkładam się wygodnie z nastawieniem na kilkugodzinne "słuchanie". Słońce jeszcze wisi nisko nad horyzontem, miło pozłacając jesienny las. Ptasia drobnica cichnie z każdą minutą, ustępując miejsca skrytym gryzoniom cicho popiskującym dookoła mnie. Zapada mrok - Huuuu-huuhuu - nad głową, na sąsiednim buku pohukuje sowa. Wytężam wzrok w półmroku. Cholera, ale fuks! Na kilka kroków siedzi dostojny puszczyk uralski!

Puszczyk uralski (Strix uralensis) - druga co do wielkości polska sowa, ustępuje rozmiarem tylko potężnemu puchaczowi. Gatunek rzadko występujący w Polsce, za to liczny na terenie Karpat. W paśmie pogórza Strzyżowskiego występujący w lasach mieszanych, z przewagą buka, jodły i świerka. Dotąd tylko kilka razy spotykałem tą dostojną sowę, w różnych miejscach i porach roku. Spotkania z puszczykami uralskimi za dnia są przeważnie przypadkowe, krótkotrwałe. Bezszelestnie poderwie się i odleci w głąb lasu. Ten październikowy wieczór wciągnął mnie w 15-miesięczny sowi maraton. Długie noce i dnie spędzone z lornetką i nieprzydatnym aparatem na plecach. Systematycznie co kilkanaście dni nasłuchiwałem i nocami wertowałem las kawałek po kawałku, za każdym razem bogatszy o nowe doświadczenia i wiedzę. Długie 10 miesięcy intensywnego poznawania zwyczajów, zaowocowało precyzyjnym określeniem terytorium tych ptaków.

Puszczyk uralski (Strix uralensis)
Puszczyk uralski (Strix uralensis) © Michał Kut

Nocne jesienne pohukiwania samca, nawoływanie samicy, polowania, odstraszanie konkurentów, zaloty i "prezenty" dla samicy z upolowanych gryzoni, wspólna kąpiel na wierzchołkach drzew w padającym deszczu - ciekawostek z ponad roku życia lasu było sporo. Czas mijał, wiedza rosła, ale zdjęć jak nie było tak nie ma. Wraz z kolejną wiosną obserwowany od roku samiec coraz mniej się przemieszczał, wyraźnie trzymając się jednej przełęczy między dwoma grzbietami góry. Tu zaczynał koncert wieczorem, tu kończył pohukiwanie nad ranem, aż w końcu do koncertu na stałe dołączył z rzadka słyszany chrapliwy głos samicy. Wreszcie dobrze znana dolina zdradziła największą tajemnicę sowiej pary – gniazdo. Inne niż można sobie wyobrazić: bez okrągłego otworu w grubym drzewie, za to skrzętnie ukryte w rozwidleniu starej czereśni. Co ciekawe, puszczyki uralskie chętnie zajmują tzw. złomy drzew, stare gniazda krukowatych, ale także duże dziuple i rozwidlenia grubych konarów.

Puszczyk uralski (Strix uralensis)
Puszczyk uralski (Strix uralensis) © Michał Kut

Zaczęło się niepozornie. Jako że puszczyki widywały mnie raczej często, zawsze podchodziłem tą samą ścieżką, siadałem w tym samym miejscu, tak samo ubrany. Ledwo się zjawiałem, nadlatywał on. Zerkał między gałęzie, po czym podlatywał blisko. Bardzo blisko. Czasem na kilka metrów. Przysiadał i patrzył na mnie przez "momencik", po czym przysypiał na dłuższy czas. Sprawiał wrażenie niepłochliwego i łatwo akceptującego moją osobę. Zachowywał się swobodnie, czasem polując w pobliżu. Nie uciekał, nawet gdy po długim bezruchu zbierałem rzeczy i ruszałem w dół tuż obok drzewa, na którym siedział. To tutaj, wczesną wiosną w świetle księżyca wiele razy przyglądałem się jak samiec zabiega o względy samicy, przekazując jej "podarunki" ze świeżo upolowanych brązowych myszy i nornic. O zmroku gdzieś tutaj zawsze chrapliwie przywoływała samca, a nocny spektakl godowy był praktycznie gwarantowany. Jednak od dłuższego czasu za dnia, nie byłem w stanie odnaleźć samicy. Nie raz przeglądałem okoliczne drzewa czy złomy w poszukiwaniu dziupli, gdzie para mogłaby założyć gniazdo. Nie przyszło mi jednak do głowy, że moje stałe siedzisko na powalonym, obrośniętym mchem buku znajduje się 10m od samicy, pilnującej gniazda w rozwidlonej, starej czereśni. Tym większe zaskoczenie było gdy pewnej niedzieli, tuż przed południem poszedłem na ulubione miejsce…

Puszczyk uralski (Strix uralensis)
Puszczyk uralski (Strix uralensis) © Michał Kut

Zanim postawiłem statyw, gdzieś w koronie świerków samiec huknął godowym głosem. Pokazał się, popatrzył na mnie i jak gdyby nigdy nic odleciał na przeciwległy stok doliny. Usiadł 150m dalej, ciągle pozostając w zasięgu mojego wzroku. Po chwili bezszelestnie, majestatycznie przyleciał z powrotem między drzewami, aż cicho usiadł na kilkanaście kroków, w dziobie trzymając dużą, brązową mysz. Co dziwne, nie zabrał się do obiadu, ale cierpliwie trzymał ją w dziobie jakby na coś czekał. Minęło kilkanaście minut, aż tuż nad moją głową odezwał się chrapliwy głos.

Dreszcz przebiegł mi po plecach, zwłaszcza że samica puszczyka uralskiego potrafi zaatakować intruza przy gnieździe. Nawet człowieka... Powoli wycofałem się na kilkadziesiąt metrów, przecierając oczy ze zdumienia. Samica ponowiła swoje wołanie, a mój towarzyski ural pokornie podleciał i przekazał samicy pożywienie. Jednym gestem nie tylko wskazał gniazdo, ale dał do zrozumienia że dosłownie na moich oczach te skryte i tajemnicze ptaki rozpoczęły lęgi. Od następnego dnia, zmieniłem miejsce obserwacji, zwiększyłem dystans ustawiając się tak aby para spokojnie i swobodnie mogła doglądać gniazda, a przy tym obserwować moje zachowanie.

Puszczyk uralski (Strix uralensis)
Puszczyk uralski (Strix uralensis) © Michał Kut

Rozpoczął się nowy etap w naszej znajomości. Od teraz zawsze, gdy rozpoczynałem foto łowy, jeszcze bardziej dbałem o to, aby widziały jak się zbliżam z dużej odległości, tak jak wcześniej, ubrany w tą samą kurtkę i czapkę. Metoda sprawdzała się na tyle, że sowy swobodnie polowały w okolicy, pojawiały się i znikały, nie pilnując tak mojego stanowiska jak na początku. Sam nie nadwyrężałem ich zaufania i nie zaglądałem do nich nazbyt często. Grube, rozwidlone konary doskonale maskowały wszelki ruch w środku. Minęło kilka kolejnych tygodni, nim po raz pierwszy było mi dane zobaczyć białą, puchatą kulkę, nieśmiało wychylającą się zza drzewa. Gdy któryś z rodziców zbliżał się z posiłkiem, natychmiast z czereśni dobiegały głośne piski, wiecznie nienajedzonych młodych. W końcu wyrosły na tyle, że z ciekawskim spojrzeniem zaczęły "kukać" na sąsiednie strony. Od czasu do czasu zrobiłem im zdjęcia, godzinami oczekując na ten jeden moment, na to jedno zdjęcie, gdy rodzic podlatuje ze zdobyczą do gniazda. Zadanie to o tyle trudne, że odpowiednia ilość światła była tylko około jednej godziny po wschodzie, w czasie gdy sowy kończą swe nocne łowy...

Samica zawsze czuwała gdzieś w pobliżu, polowała mając stały kontakt wzrokowy z gniazdem. Bacznie obserwowała jak wchodzę do kryjówki. Samiec z kolei pomagał, ale podobnie jak wcześniej nie zwracał uwagi na moją obecność. Starałem się, aby moja obecność nie była dla nich problemem, ani powodem poczucia zagrożenia. Zaglądałem do nich wieczorami i nad ranem, w dni słoneczne i w strugach deszczu... Aparatu używałem rzadko, przez tygodnie nasycony obserwacją i setkami zdjęć siedzących na gałęzi sów. Czekałem na coś więcej... Ku mojemu zaskoczeniu najciekawsze efekty przyszły nie na całodziennych obserwacjach, a na krótkich maksymalnie kilkugodzinnych zasiadkach.

Puszczyk uralski (Strix uralensis)
Puszczyk uralski (Strix uralensis) © Michał Kut

W niedzielne przedpołudnie, wybrałem się zaglądnąć co słychać u jeszcze całkowicie białych puchatych młodziaków. Usiadłem bez maskowania na stałym miejscu. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem bardzo aktywną parę, intensywnie polującą o tej porze dnia. Przecież to nocne ptaki, ale nieustający głód wymusił na rodzicach więcej pracy. Nie minęła godzina moich czatowań, a tuż przede mną usiadł samiec. Ustawił się plecami i dosłownie po kilkunastu sekundach, spadł w dół jak kamień sprawnie łowiąc dużą brązową mysz. Podleciał i usiadł na tym samym drzewie, w dziobie trzymając zdobycz. Gały mi mało z orbit nie wypadły - sowa w środku dnia poluje kilkanaście metrów ode mnie, łapie mysz i w dodatku najwyraźniej zaraz podleci nakarmić młode. Na to czekałem! W pośpiechu przestawiam parametry w aparacie, aby zostawić sobie choć cień szansy na uchwycenie lotu i karmienia młodego. Mija kolejnych parę minut. Samiec głośnym, charakterystycznym skrzeczeniem przywołuje młode, które od razu odpowiadają przenikliwym piskiem. W końcu zwinnym "podskokiem" obraca się w moją stronę i kilkoma zamaszystymi ruchami podlatuje do gniazda. Łapię moment i trzaskam serię zdjęć, chaotycznie celując w zbliżającego się ptaka. Ten przysiada na rozwidleniu i oddaje zdobycz głodnym pisklętom, po czym odwraca się i odlatuje w głąb lasu. Z wielkim uśmiechem przeglądam co udało się sfotografować - mam co chciałem. Ural z myszą, na gałęzi, w locie, na gnieździe, karmiący - wszystko na co liczyłem.

Puszczyk uralski (Strix uralensis)
Puszczyk uralski (Strix uralensis) © Michał Kut

W domu, na komputerze już nie jest tak idealnie. Kadr nie do końca dobry, tło słabe przez ostre promienie słońca na gałązkach suchego jesionu, ale jest! Serię mam nadzieję powtórzyć, ale pomimo niedoskonałości technicznych można ją potraktować jako zwieńczenie 15 miesięcy "pracy" z tymi pięknymi sowami. Podobną sytuację miałem okazję obserwować kilka razy, ale za każdym razem zazwyczaj o świcie w warunkach uniemożliwiających jakiekolwiek fotografowanie.

Mijały kolejne tygodnie, pisklaki rosły, chętnie rozglądając się dookoła gniazda. Od kilku dni przychodząc na miejsce witał mnie widok podlota w pełnej okazałości, siedzącego nad gniazdem. Gdy tylko spostrzegł mało znany dla siebie, dwunożny gatunek wyciągał się i prężył, sprawiając wrażenie większego, jednocześnie przymykając oczy. Jest to naturalne zachowanie obronne tych sów, mające na celu z jednej strony zamaskowanie swojej obecności z drugiej odstraszenie potencjalnego intruza. Zwyczajem młodych puszczyków uralskich jest pozornie niezdarna, ale skuteczna wspinaczka po pniu drzewa, wspomagana mocnym dziobem i jeszcze nie w pełni rozwiniętymi skrzydłami. Próbują odlecieć, ale niezbyt łagodnie opadają na ziemię, po czym włażą z powrotem na drzewo. Te ćwiczenia wykonują pod bacznym okiem rodziców. Młode uwieczniłem na wielu ujęciach, ale w końcu i mi niewiele brakło, a doświadczył bym na własnej skórze jak bardzo samica dba o swoje pisklaki.

Puszczyk uralski (Strix uralensis)
Puszczyk uralski (Strix uralensis) © Michał Kut

Przyszedł dzień, gdy pomimo pół godzinnego czekania na gnieździe, nie było znaków życia - pewnie wyleciały. Przeglądnąłem lornetką drzewa wokół, wypatrując czy to młodych czy rodziców. Cisza jak makiem zasiał. Ostrożnie, krok po kroku zacząłem zachodzić w dół stromego stoku. Ledwo uszedłem kilka kroków, a głośny chrapliwy dźwięk odezwał się tuż za mną. Obróciłem się szybko i w ostatniej chwili zauważyłem nadlatującą potężną sowę. Na szczęście przemknęła tuż nad moją głową. Nie wystraszyła mnie zbytnio, ale dalej w pamięci tkwią piękne szerokie skrzydła, groźne spojrzenie i chrapliwy głos. Widok piękny i jednocześnie potencjalnie niebezpieczny. Nim zdążyłem się obejrzeć, zawróciła i powtórzyła atak. Bez zastanowienia, obróciłem się na pięcie i trzymając kontakt wzrokowy powoli wycofywałem. Wszystko jasne – wszedłem wprost na młodego siedzącego parę metrów ode mnie. Gdybym nie wycofał się samica pewnie nie wahała by się bezpośrednio zaatakować. Nabrałem respektu do nich, ale tym bardziej fascynują mnie te ptaki. Zachowania obronne urali są zapewne podstawą do mądrości ludowych o wbijających się we włosy sowach. Należy jednak pamiętać, że to obrona nie atak i to my jesteśmy zagrożeniem dla sowy, nie ona dla nas.

Puszczyk uralski (Strix uralensis)
Puszczyk uralski (Strix uralensis) © Michał Kut

Przyszedł wreszcie czas, gdy z piskląt wyrosły w pełni lotne sowy. Od jakiegoś czasu już ich nie widuję. Rozpierzchły się po lesie. Mam nadzieję że moja para powróci na stare gniazdo i jeszcze tej jesieni zacznie pilnować terytorium. Fotograficznie temat ciągle uważam za otwarty. Ostatnie kilkanaście miesięcy dało mi sporą dawkę wiedzy o tych tajemniczych ptakach. Lektura opracowań i wydawnictw o sowach dostarcza suche dane teoretyczne i raczej lakoniczne opisy. Prawdziwa nauka to godziny z lornetką na szyi, czy to w nocy czy w dzień. Piękno lasu to nie tylko zieleń, drzewa i słońce. Życie lasu zaczyna się po zmroku. Absolutna cisza, pozorny spokój, rozrywany każdym krokiem, każdą gałązką pękającą pod butem. Uwielbiam ten mrok, ciemny, piękny las, nieskażony światłem latarki. Tymczasem las znów zaczyna rozbrzmiewać pohukiwaniem puszczyków, potęgowanym przez z rzadka słyszany skowyt wilków. Pora znów ruszać na nocne łowy, po kolejne tajemnice skrzydlatych drapieżników...

Uszatka błotna (Asio flammeus)
Uszatka błotna (Asio flammeus) © Grzegorz Jędro

Każdy z sowiarzy ma swój ulubiony gatunek. Jedni puchacza, bo duże to takie i jak huknie to już huknie. Inni sóweczkę bo wprawdzie małe ale zadziorne, a ktoś znów pójdźkę bo kojarzy się ze spacerami po cmentarzach, duchami, krótko mówiąc z ciemną stroną mocy. Argumentów na ten swój jedyny, wybrany gatunek może być ogrom jednak chyba każdy z zgodzi się, że jeśli chodzi o piękno upierzenia to prym wśród sów wiodą dwa gatunki: płomykówka i uszatka błotna. Nie mam zamiaru tutaj rozstrzygać, która z nich jest piękniejsza jednak tak patrząc w te żółto jaskrawe oczęta uszatki błotnej, jakby z nałożonym ciemnym makijażem typu „smokey eye” to zdecydowanie większą słabość mam do tego gatunku.

Obecnie prawidłowa nazwa gatunkowa to uszatka błotna jednak nazewnictwo to ewoluowało na przestrzeni wieków, oraz różnie brzmiało w zależności od regionu Polski. I tak uszatkę błotną nazywano sową krótkouchą, sową krzykliwą, puchaczem ziemnym, puchaczem błotnym, błotnicą czy jeszcze niedawno sową błotną. Nazwy różne jednak wszystkie odzwierciadlały jej wygląd lub środowisko jakie zasiedla. Mi osobiście podoba się błotnica więc pozwolę sobie w dalszej części tekstu używać tej nazwy.

Uszatka błotna (Asio flammeus)
Uszatka błotna (Asio flammeus) © Grzegorz Sawko

Błotnica jest dość rozpowszechnionym gatunkiem na świecie. Oprócz nominatywnego podgatunku, występuje jeszcze 6. Ptaki które można spotkać w Polsce należą do nominatywnego podgatunku, który zasiedla cała Europę, północną Azję oraz Amerykę Północną (Kanadę i Stany Zjednoczone). Europejskie ptaki w okresie zimowym można spotkać w północnej oraz środkowej Afryce (z wyłączeniem Sahary). Pozostałe zasiedlone obszary świata, w zależności od podgatunku, to północna oraz południowa Ameryka Południowa, Hawaje, Falklandy.

A gdzie w Polsce możemy spotkać błotnicę? Tą kwestie muszę poruszyć trojako. W przypadku ptaków lęgowych niestety nie mam dobrych informacji. Obecnie nie ma jednoznacznych dowodów lęgu tego gatunku. Najpewniejszym miejscem gdzie możemy spotkać błotnicę to dolina Biebrzy gdzie jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku gniazdowało do 8 par. Niestety przez kolejne lata nie stwierdzano tam lęgów (jedynie pojedyncze ptaki) i dopiero w roku 2012 zaobserwowano kilka par prawdopodobnie lęgowych ptaków. W ostatnich latach także w innych regionach Polski obserwowano w okresie lęgowym uszatki błotne: dolina Narwi, dolina Noteci, Słowiński Park Narodowy. Większa liczba błotnic to prawdopodobnie efekt jesienno-zimowego nalotu w roku 2012. Kolejna kwestia to migracje i tu sprawa ma się o niebo lepiej. Aby obserwować migrujące ptaki najlepiej udać się w miesiącach wrzesień-październik nad morze i jest duża szansa że za dnia zobaczymy lecące sowy. Jeszcze lepszym pomysłem jest wzięcie udziału w obozie obrączkarskim na Mierzei Wiślanej organizowanym przez Stowarzyszenie Ochrony Sów. Od 2011 roku jesienią (wrzesień-listopad) chwytane są tam i obrączkowane sowy podczas migracji m.in. uszatki błotne. W roku 2012 zaobrączkowano aż 144 osobniki. I ostatnia kwestia to zimowiska błotnic. Od kilku lat w najcieplejszych województwach czyli lubuskim i zachodniopomorskim znane są ich lokalizacje. W dolinie Odry w woj. lubuskim stwierdzono chociażby zimowisko 11 ptaków.

Uszatka błotna (Asio flammeus)
Uszatka błotna (Asio flammeus) © Grzegorz Sawko

Na wstępie wspomniałem o niezwykłej urodzie błotnicy. Wprawdzie napisanie opisu nie odzwierciedli w pełni jej piękna, no ale spróbuję. Uszatka błotna jest nieco większa od uszatki (zwyczajnej), powiedzmy wielkość gołębia grzywacza. Głowa stosunkowa mała z dość silnie zaznaczona szlarą. Oczy jaskrawo żółte z ciemnymi piórami wokół. Pomiędzy oczami a dziobem białe pióra. Na głowie niewielkie kępki piór „uszy” znacznie krótsze niż u uszatki (zwyczajnej). Skrzydła i ogon długie. Wierzch ciała to mozaika czerni, szarości, brązu, żółci. Ogólny ton spodu ciała jasny, zwłaszcza u samców. Pierś kreskowana. A tak w ogóle to popatrzcie lepiej na zdjęcia. Błotnice preferują otwarte tereny głównie wilgotne łąki w dolinach rzecznych, torfowiska, wrzosowiska czasami pola uprawne. Gatunek ten gniazduje na ziemi i jako jedyna z sów żyjąca w Polsce buduje gniazdo. Samiec podczas efektownych lotów tokowych często podnosi suche źdźbła trawy i zanosi w miejsce gniazda. Podczas tych podniebnych ewolucji wydaje także odgłosy terytorialne w serii 6-20 pohukiwań.

Uszatka błotna - głos terytorialny samca (nagrał: Sergey Shekhovtsov):

Uszatka błotna (Asio flammeus)
Uszatka błotna (Asio flammeus) © Mieczysław Celebąk

W kwietniu lub maju pojawiają się białe jaja najczęściej od 6 do 9. Rzadziej, w zależności od bazy pokarmowej, od 2 do 13. Wysiadywanie rozpoczyna się od złożenia pierwszego jaja i trwa niecały miesiąc. Zdolność lotu młode ptaki uzyskują również po niecałym miesiącu. Pierwszoroczne osobniki, które zasiedlają północne krańce Europy jako pierwsze przystępują do migracji, nieco później dorosłe. Główny korytarz migracyjny biegnie wzdłuż wybrzeża i w Polsce nad morzem pierwsze ptaki pojawiają się już w sierpniu. Szczyt przelotu przypada na przełom września i października. Dzięki obrączkowaniu ptaków na Akcji Sowy Mierzei wiemy że część ptaków dolatuje aż na półwysep Iberyjski. Niewielki procent uszatek błotnych zimują także w Polsce, przede wszystkim w woj. lubuskim oraz zachodniopomorskim. Podobnie jak w okresie lęgowym ptaki wybierają rozległe łąki najczęściej w dolinach rzecznych, gdzie wśród gęstych traw spędzają zimę. Sporadycznie pojedyncze osobniki mogą zimować razem z uszatkami (zwyczajnymi) na drzewach.

W skład diety błotnic wchodzą przede wszystkim gryzonie, głównie norniki. Oczywiście nie gardzi także innymi drobnymi ssakami, a także ptakami, płazami.

Głównym zagrożeniem dla tego gatunku jest osuszanie terenów podmokłych, wypalanie traw, zmiana użytkowania gruntów z łąk na pola uprawne. Ze względu na zakładanie gniazd na ziemi, lęgi często są niszczone przez drapieżniki naziemne np. lis, jenot. Giną także w kolizjach z samochodami.

Zimorodek (Alcedo atthis)
Zimorodek (Alcedo atthis) ˆˆ Michał Kut

Głośne „tiliiit…” gdzieś z wnętrza, gęstej jak mleko mgły, zdradza nadlatującą strzałę. Z furkotem przysiada na starym pniu, nerwowo mierzy wzrokiem to w prawo to, w lewo…. Rzucam okiem w małe szkiełko wizjera – Jest! Wstrzymuję oddech, zastygam w bezruchu na kilka minut, aż mój błękitny odrzutowiec spokojnie rozgości się na ulubionym miejscu. Zimorodek – niebieska perła naszej przyrody. Mały, ale szybki myśliwy to jeden z moich ulubionych gatunków zarówno na fotografii jak i w obserwacji. Zwinny w locie, ciekawy w zachowaniu, a na polowaniu efektowny i niezłomny. Ulubiony, nie tyle z powodu pięknego, egzotycznego ubarwienia, co z zachowania, zwłaszcza iż tą samą rodzinkę jest mi dane obserwować już kilka lat…

Zimorodek (Alcedo atthis)
Zimorodek (Alcedo atthis) ˆ Michał Kut

Wszystko zaczęło się od plastikowej rury, we wrześniowy zachód słońca… Uganiałem się wtedy za czaplami, gdy zimorodek śmignął mi tuż nad głową. Śmignął i poleciał na sąsiedni staw. Nic nadzwyczajnego, ale wcześniej w tym miejscu go nie słyszałem. Nie minęło 5 minut, to samo. Kolejne minuty i znów… lecz tym razem głos nie ucichł. Delikatnie podczołgałem się wśród traw, nad brzeg grobli. Nic. Nie ma go. Delikatnie przemierzam obiektywem centymetr po centymetrze, każdy wystający z wody element. Znów zniknął… Odrywam oko od wizjera – „tiliiit…” – znów przyleciał. Mam go! Usiadł na rurze przelewowej stawu, prawie bez zwłoki wzlatuje do góry, mierzy i z głośnym pluskiem odławia pierwszą kijankę… Jemu się udało, mi już gorzej – nie trafiam z ostrością. Zdjęcie jest, ale… do niczego. Podsuwam się powoli coraz bliżej, w nisko skoszonej trawie. Zimorodek zachowuje się tak jakby nie widział we mnie zagrożenia. Kolejne ujęcia już ostre, w ciepłym świetle zachodu. Dokumentuję na koniec jeszcze kilka ujęć, dumny z siebie i zimorodkowego debiutu w moim słabawym portfolio. Jak się później okazuje to było jedyne udane fotograficznie spotkanie w 2010 r., a niedosyt tym większy…

http://jira.genexislocal.nl/browse/GEN-1613
Zimorodek (Alcedo atthis) ˆ ˆ Michał Kut

Kolejne i częstsze spotkania to plątanina przypadków i kapryśnej natury. Tym razem przegapiłem wiosnę i do zimorodka przyciągnęła mnie latem rodzinka błotniaków stawowych. Wyprowadziły lęgi i lotne już młode na stołówkę upodobały sobie kilkumetrową stertę ziemi. Obrośnięta trzciną, ledwie kilkanaście metrów od czatowni, nad samym brzegiem. Dla obserwatora miejsce bardzo dobre, lecz dla nieszczęśnika pełzającego w trawach dla lepszej perspektywy zdjęcia już nie…

Zamontowałem więc stary pień tuż nad brzegiem, tak by wychodził nad toń wody, lecz ten nie przypadł młodym drapieżnikom do gustu. Niespodziewanie i nieświadomie zrobiłem prezent zimorodkowi i sobie przy okazji. Dzięki temu przez wszystkie bezowocne dni w oczekiwaniu na błotniaki, towarzyszył mi błękitny znajomy i … mgła.

Mikroklimat stawów nie raz dawał mi się we znaki. W letnie miesiące zazwyczaj nad groblą słońce grzało od wczesnych godzin, a 1,5m nad powierzchnią wody snuła się gęsta warstwa pary wodnej. Jeden dzień pozwalał na zdjęcia z ledwo prześwitującym żywo zielonym tłem trzcinowiska, by w kilka następnych kilka było białą, gładką ścianą. W tej mlecznej scenerii słońce raz jeden wzięło górę o wschodzie i mgła ciągle wisząca nad powierzchnią stawu skomponowała ładny środowiskowy obrazek z zimorodkiem w roli głównej… Miejsce okazało się niezbyt fortunnym na dłuższą metę, a niebieska strzała poszła znów w odstawkę do następnego roku.

Zimorodek (Alcedo atthis)
Zimorodek (Alcedo atthis) ˆ ˆ Michał Kut

Nadszedł w końcu 2012 rok. Nie tyle wyczekiwany, a dokładniej przygotowany. Postanowiłem precyzyjniej wybrać miejsce sceny fotograficznej. Określiłem rejon skąd nadlatują zimorodki, wybrałem miejsce gdzie nie brakuje drobnych ryb i żab… Pierwsze półrocze przeleciało dość szybko i pracowicie, ale niestety nie z błękitnymi lotnikami. Pod koniec lipca przyszedł czas na pierwszą zasiadkę. Profilaktycznie na miejscu rozstawiłem się przed świtem, by sprawdzić o której rodzinka zimorodków zabiera się za łowy. Jest kilka minut po 5 rano. Tiiliit – głos wyrywa mnie z czujnej drzemki. Nawet nie uruchamiam aparatu – jeszcze będzie okazja – Tiiliit – dobiega pisk zza pleców – jest następny.

Z wielką przyjemnością obserwuję jak przeganiają się 3-4m ode mnie, poprawiają piórka, polują, kąpią się, znów przeganiają… i tak co kilka dni, gdy tylko mam czas i siłę powstać przed świtem z ciepłego, gorącego łóżka. Wysiłek się opłaca - malutki wyświetlacz aparatu, każdego fotograficznego poranka mieni się odcieniami pomarańczy, niebieskiego i zieleni tła przeplatanego żółtymi akcentami kwitnących na wodzie kwiatów. Statyczne, acz piękne atlasowe ujęcia tracą blask jednego dnia. Dnia w którym to, dane mi jest zarejestrować reportaż dokumentujący zimorodkowy przerost ambicji.

Zimorodek (Alcedo atthis)
Zimorodek (Alcedo atthis) ˆ ˆ Michał Kut

Zaczęło się jak zwykle. Kąpiel, kilka przelotów wokół stawu, sprzeczka o miejscówkę… Dwa ptaki uparcie rywalizowały o mój patyk. Tym razem jeden osobnik sprawiał wrażenie silniejszego. Nim słońce przecięło białą ścianę mgły, ten już raz po raz nurkował za wypatrzoną drobnicą. Skupiony wzrok, szybki wzlot 3-4 m nad lustro wody, obranie celu i ostre pikowanie w dół. Kilka prób aż w końcu wyciąga niewielką kijankę i sprawnie połyka nim zdążę przygotować aparat. Kilka chwil i znów z mozołem podlatuje z kolejną ofiarą. Tym razem inną, większą – o masz – złapał żabę.. Patrzę w oczko aparatu jak ten się uwija. Ofiara wygląda potężnie jak na gabaryty myśliwego. Śniadanie jeszcze się rusza, więc ten nie czekając przekłada ją kilka razy w dziobie i energicznym ruchem ogłusza o gałąź. Przez kilka minut obserwuję jak zimorodek obraca, wykręca, bezskutecznie próbuje połknąć…aż w końcu poddaje się i upuszcza zbyt obszerne śniadanie… Zawiedziony, nie daje za wygraną.

Mijają dwie godziny, a ten zawzięcie podlatuje co kilkanaście minut. Wreszcie przysiada na dłużej i już pierwsza próba okazuje się skuteczna. Dumnie wyciąga z wody ok 8-9 centymetrowego bolenia.

Zimorodek (Alcedo atthis)
Zimorodek (Alcedo atthis) ˆ ˆ Michał Kut

Ryba zamiata ogonem, próbuje się wyrwać. Zawzięty zimek, nie zwlekając obraca dziób i szybkim ruchem kilka razy uderza rybą prosto w patyk. Trzask i rozpryskujące krople, które obserwuję w wizjerze dają niesamowicie barwne obrazy. Dokumentuję seriami te zmagania, a maleńki bufor w 20D zapycha się w kilka sekund. Jak nie trudno się domyślić, zapycha się wtedy kiedy nie trzeba… Najciekawsze kilka sekund umyka między buforującymi się RAWami. Ponownie ofiara przerasta łowcę. Trzyma rybę bezradnie, próbuje jeszcze połknąć, ale w końcu puszcza martwą już zdobycz… Siedzi tak zawiedziony kilka minut, wyraźnie zmęczony bezsensowną pracą. „Tiiilitt…” – unosi się, podlatuje i znika za trzcinowiskiem.

Do końca sierpnia jeszcze kilka razy obserwuję piękno, grację i niespokojnego ducha tych ptaków. Fotograficznie z zadowoleniem wypełniam zadanie. Następny rok z zimorodkami był nie mniej ciekawy, bogatszy w obserwacje i doświadczenia, choć w innej i mniej barwnej scenerii. Chętnie i z zadowoleniem wracam do zdjęć błękitnych znajomych, a w głowie ciągle iskrzy pomysł na kolejne sesje z zimorodkiem w roli głównej. Może tego lata, może za rok…